Znamy to już z książek reporterskich o Rwandzie, Bliskim Wschodzie, Bałkanach czy Kaukazie: historie ludzi, lata po zawieszeniu broni kupujących pieczywo u mordercy swoich dzieci czy pracujących z kolegami, do których niegdyś strzelali, małych społeczności, gdzie wszyscy pamiętają kto, co, komu zrobił, ale milczą w imię pokoju lub ze strachu. Tyle że tym razem myśl, że to nas nie dotyczy, że to historia z odległej Afryki, a nawet jeśli z Europy, to z tych nieeuropejskich przecież krajów, chyba nie przywróci spokoju. Chyba, bo nawet w Londynie „Irlandczykami” często nazywa się wszystkich mieszkańców Irlandii Północnej, zarówno katolików-republikanów, jak i wzorowych protestantów-lojalistów, Brytyjczyków z Ulsteru. Bo „Irlandczycy” to „dzicy”, „oni”, „nie my”. Bo w Zjednoczonym Królestwie, dbającym o światowy pokój, wojna domowa jest dość wstydliwą sprawą. Kłopotami, tyle że trwającymi 30 lat, pochłaniającymi ponad 3 tys. ofiar – zamachów terrorystycznych, zabójstw, porwań i niewyobrażalnych tortur. W imię ideologii lub z czystego sadyzmu wykorzystujących chaos gangów. Trudno uwierzyć, że między 99 ścianami pokoju – mającymi oddzielać strony konfliktu – niektóre zasady lokalnego prawa zwyczajowego nadal obowiązują. Albo że w ciągu 15 lat od porozumienia w 1998 r. w wyniku samobójstw dzieci Kłopotów liczba ofiar niemal się podwoiła. Aleksandra Łojek przekonująco opowiada, dlaczego tak się dzieje.
_
Aleksandra Łojek
Belfast. 99 ścian pokoju
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, s. 184