W miesięczniku „Znak” rzadko piszemy bezpośrednio o życiu politycznym. Nie jesteśmy magazynem specjalizującym się w polityce. Staramy się jednak – w duchu całej „Znakowej” tradycji – obserwować i reagować na działania, które stwarzają zagrożenie dla podstaw demokratycznego państwa prawa.
Organizacja, w przyśpieszonym trybie (a właściwie można by rzec: „bez żadnego trybu”), wyborów prezydenckich w formie korespondencyjnej w maju z kilku powodów może nieść ze sobą takie właśnie zagrożenie. Choć argumenty na rzecz tej tezy pojawiają się od tygodni w sferze publicznej, warto je raz jeszcze przytoczyć i uporządkować.
*
Rządzący przekonują, że termin wyborów – w zgodzie z konstytucją – został już wyznaczony i należy go przestrzegać. Choć mamy do czynienia z pandemią koronawirusa, to można wybory przeprowadzić w bezpiecznej formie korespondencyjnej. Mimo iż nie da się prowadzić zwykłej kampanii wyborczej, to przecież – twierdzą dalej politycy rządzącej partii – sytuacja ta dotyczy w równym stopniu wszystkich kandydatów, także obecnego w mediach i przestrzeni publicznej urzędującego prezydenta. A dodatkowo – argumentują – w czasie nadchodzącego kryzysu potrzebna jest stabilna władza, więc dobrze, aby okres rywalizacji wyborczej nie był przedłużany o kolejne miesiące.
W odpowiedzi podnosi się argument dotyczący zagrożenia dla zdrowia uczestników procesu wyborczego, zwłaszcza pracowników komisji wyborczych, którzy będą musieli przebywać w jednym pomieszczeniu przez wiele godzin, licząc głosy. Dodatkowo istnieje też ryzyko zakażenia listonoszy oraz wszystkich wyborców (wirus może utrzymywać się na przesyłkach pocztowych nawet przez kilka dni). Przed tym przestrzegają epidemiolodzy i lekarze chorób zakaźnych. Możemy sobie jednak wyobrazić, że w komisjach wprowadzono by nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, a przesyłki z kartami wyborczymi byłyby starannie dezynfekowane. Być może zresztą ryzyko zakażenia się wirusem przy kontakcie z przesyłką pocztową nie jest tak wielkie, skoro wszyscy godzimy się równocześnie na funkcjonowanie handlu internetowego i usług kurierskich.
Warto więc zwrócić uwagę na trzy inne, bardzo ważne, argumenty, niezależne od bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia:
1) Brak jasnych reguł gry i pełnej kampanii wyborczej. Na dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem głosowania nie ma pewności, czy w ogóle się ono odbędzie i w jakim terminie (przedstawiciele rządu mówią, że w grę wchodzi nie tylko 10 maja, ale także kolejne terminy: 17 albo 23 maja), czy będzie mieć formę wyłącznie korespondencyjną, czy mieszaną (z możliwością udania się do lokalu wyborczego). Kandydatom i wyborcom nie są więc znane podstawowe elementy rywalizacji o prezydenturę. Złamano zasadę – sformułowaną w wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dn. 20 lipca 2011 r. i dotąd bodaj niekwestionowaną – by nie wprowadzać istotnych zmian w kodeksie wyborczym w ciągu 6 miesięcy przed wyborami. A także regulamin Sejmu, który wymaga, by taki projekt przedstawić z 14-dniowym wyprzedzeniem (został „wrzucony” bezpośrednio na obrady sejmu o godz. 2. w nocy przy dyskusji nad ustawą o tzw. tarczy antykryzysowej). Kampania wyborcza jest bardzo poważnie ograniczona i nierówna – nie ma możliwości organizowania spotkań z sympatykami; uprzywilejowany jest zaś urzędujący prezydent ze względu na pełnione obowiązki. W sytuacji epidemii, groźby kryzysu gospodarczego i niejasności co do terminu wyborów nie jest też de facto możliwa szeroka publiczna dyskusja nad propozycjami wyborczymi kandydatów na urząd prezydenta.