Ktoś mi daje pomięty list zaadresowany niewprawną ręką. To list z Tadżykistanu. Dobrze, że decyduję się go od razu otworzyć, choć to nie ten, którego pilnie oczekuję. A jednak! W liście jest czek – zwrot kosztów dalekiej podróży. Czek jest zwinięty w rulonik, brudny, wytłuszczony, jakby długo poniewierał się po czyichś kieszeniach razem z machorką i łuskami słonecznika.
TEREMISKI
Już powinna być zima. Zbrązowiały, porudziały las trwa w oczekiwaniu. Nagie sztywne gałęzie, pręty, poczerniałe igliwie, zaciśnięte szyszki. Dołem zimny mech, zimny piach. Pasemka mgły.
U Wajraka w szarej wolierze skleconej z desek i siatki mieszka i daje się oglądać cud elegancji – taki blask czarnych piór, takie nasycenie czerni, jakiego się nie spotyka – kruczyca (krukini?) twardo patrzy mi w oczy. Przez siatkę wysuwa do Adama dziób z kosmicznego metalu, jaśniejszy od piór, podbarwiony fioletem.
*
Rozmowa o Rospudzie. Tu, na polanie między lasami, jakoś inaczej słucha się o niedalekiej przecież dolinie, która jest ostatnim europejskim fragmentem skorupy ziemskiej do dziś okrytym skrawkiem autentycznej biosfery. Wszędzie dookoła mniej lub bardziej zmieniona, naruszona skóra planety pełna blizn i podejrzanych narośli. To miejsce zniknie, przepadnie jego inność. A przecież niezbędną inwestycję można pociągnąć inną trasą. Jeszcze można. Ale już wkrótce ograbimy bezpowrotnie swoje dzieci, które nigdy nie zobaczą Rospudy. A może jednak?
Właściwie to chciałabym, aby w Polsce żył gdzieś łaskawy król albo czarodziej, czy może szeptucha, potężniejsza niż ta z sąsiedniej wsi. Przed taką osobą można by uklęknąć bez upokorzenia i prosić: osłoń Rospudę. Otocz ją niewidzialnym częstokołem nie do wyłamania. Zawieś nad nią swoje zaklęcia. Niech niszczyciele zaczną się lękać ptaków, żab i ryb o ostrych zębach, mieczy trzcin i czarnych pałek uniesionych nad mokradłem. Niech ich straszą nie narodzeni jeszcze potomkowie, którzy mogą wzgardzić ogołoconym światem.
*
Dęby królewskie, te naprawdę stare, w obecnym przed-zimiu stoją bezlistnie, nie jak dębinki całe w rudych papilotach. Pod dębami udeptany na klepisko placyk. Na symbolicznym drewnianym ogrodzeniu rozmokła kartka papieru: „Wstęp 4 zł”. Na klepisku żaden żołądź nie wykiełkuje.
*
Wieczorem w teremiszczańskim saloniku zaglądam do znalezionego na półce podręcznika botaniki. Dowiaduję się, że plan budowy skrzypów jest nieprzerwanie realizowany w biosferze od 300 milionów lat. Dziś skrzypy polne i skrzypy olbrzymie rosną w Polsce głównie na ugorach i śmietniskach. Tyle podręcznik. Mogę dodać: skrzypy to także rośliny cmentarne. Nabrałam do nich szacunku. Stworzę im rezerwat na swojej działce ostatecznej.