Obydwa te poziomy odpowiedzialności, choć niezwykle istotne, niewiele dają miejsca dla popisu filozofowi. Pierwszy przypadek jest regulowany odpowiednimi przepisami prawa cywilnego, drugi (tzn. kompetencje nauczyciela) podlega ocenie zarówno rodziców jak dyrekcji szkoły.
Tymczasem chciałbym zwrócić uwagę na poziom trzeci, z gruntu filozoficzny, który – choć zdaje się oczywisty – często nam umyka. A jest to – jak się zdaję – najgłębszy poziom odpowiedzialności, wobec którego jedynym zasadnym trybunałem nie jest ani sąd, ani zwierzchnicy, ale nade wszystko ja sam, mój autorytet nauczyciela i człowieka. Jest to poziom najgłębszy, bo stanowi punkt wyjścia wszelkiej refleksji o odpowiedzialności na jakimkolwiek poziomie byśmy jej nie rozpatrywali.
Mam na myśli ten sens odpowiedzialności, który z łatwością daje się wyczytać w samym słowie w większości europejskich języków: „odpowiedzialność”, „responsibility”, „Verantwortung”, „responsibilitá” itd. Nie przez przypadek bowiem wszystkie te słowa zgodnie wskazują na jakiś element dialogu, rozmowy stojącej u podstaw postawy odpowiedzialności. Wszystkie je (gdyby się tak zdarzyło, że nie dysponowalibyśmy słowem „odpowiedzialność”), moglibyśmy przekładać jako „odpowiadalność”, „responsoryczność”, a więc „zdolność i zarazem skłonność do udzielania odpowiedzi na zadane pytanie”.
Otóż właśnie o tak pojętej odpowiedzialności nauczyciela chciałbym dzisiaj mówić. Często słyszymy, i właściwie za truizm uznajemy, stwierdzenie, że podstawą pracy nauczyciela jest rozmowa, dialog z uczniami. Przyjrzyjmy się więc tej rozmowie trochę uważniej, po to, by odsłonić przynajmniej najbardziej podstawowe wymiary tej pierwotnej odpowiedzialności, którą pozwolę sobie nazywać roboczo właśnie „odpowiadalnością”.
Proponuję, byśmy się wsłuchali we fragment Tischnerowskiej filozofii dramatu opisujący uniwersalne zdarzenie spotkania międzyludzkiego. Uniwersalne, a więc stosowalne także (a w pracy nauczyciela przede wszystkim) tam, gdzie nauczyciel spotyka ucznia.
Stanął przede mną człowiek i zadał mi pytanie. Nie wiem, skąd przyszedł, i nie wiem, dokąd zmierza. Teraz oczekuje odpowiedzi. Pytając, pragnie najwidoczniej uczynić mnie uczestnikiem jakiejś swojej sprawy. Jakiej? Tego nie wiem. Wiem jedynie tyle, ile zawiera się w pytaniu. Powstaje chwila napięcia. Czy odpowiem pytającemu?
Co mogę zrobić? Mogę odpowiedzieć lub nie odpowiedzieć, mogę odpowiedzieć bez sensu, wymijająco, fałszywie. Pewne jest to, że odpowiedzieć nie muszę – mogę zamienić się w głaz, który nie słyszy. Nie znajduję poza sobą żadnej takiej siły, która by mogła wymusić na mnie odpowiedź. (…) Jeśli dam odpowiedź, to tylko dlatego, że sam zechcę. Niemniej jednak zechcę. Jak to się dzieje, że chcę? „Chcenie” zrodziło się z pytania. Przed zapytaniem chcenia nie było. Na czym więc polega ów szczególny, inny niż przyczynowy, związek człowieka z człowiekiem, który umożliwia stawianie pytań i otrzymywanie odpowiedzi. (…)