fbpx
Sławomir Buryła lipiec-sierpień 2007

Piętno stalinizmu

Dałoby się wymienić kilka powodów, dla których warto zapoznać czytelnika z pracą Anny Bikont i Joanny Szczęsnej. Ale jest też co najmniej jeden, który może powstrzymywać pióro recenzenta – to emocje, jakie wzbudza Lawina i kamienie. Trzeba się opowiedzieć „za” lub „przeciw”. Ktoś, kto chciałby uniknąć zajmowania stanowiska w tym sporze, może mieć niejakie kłopoty. Nawet wbrew intencjom krytyka jego głos będzie zakwalifikowany jako dobywający się z jednej lub z drugiej strony barykady. Wydaje się, że jest to nie do ominięcia. Również i moja wypowiedź zostanie zapewne zinterpretowana jako „za” lub „przeciw”.

Artykuł z numeru

Literatura i moralność. Czy powieści uczą, jak żyć?

Mimo iż w Lawinie i kamieniach dominują biografie sześciu twórców (Jerzego Andrzejewskiego, Adama Ważyka, Kazimierza Brandysa, Wiktora Woroszylskiego, Tadeusza Borowskiego, Tadeusza Konwickiego), jest to opowieść mająca o wiele większe aspiracje. Otrzymujemy bowiem panoramę środowiska literackiego, którego losy ukazano od czasów wojny po zmierzch PRL-u. Tę panoramę z konieczności zawężono do prezentacji postaw pisarzy – po pierwsze, uznanych (niekiedy będących klasykami już za życia), po drugie, związanych ze środowiskiem warszawskim. Materiał na inną książkę (książki) stanowią dzieje artystów mniej znanych, drugorzędnych, działających na prowincji. Póki wszakże nie mamy takiego dzieła, powróćmy do luminarzy pióra i zarazem głównych bohaterów Lawiny i kamieni.

Najważniejsze pytanie, które towarzyszy lekturze tej publikacji, brzmi: dlaczego artyści zgodzili się na mariaż z systemem? Jak to się stało, że elity narodu dały się omamić, a zwykli, prości ludzie zachowali powściągliwy dystans. Oczywiście tego typu zestawienia – jakkolwiek narzucające się samowolnie – nie są do końca trafne. Już chociażby z tego tytułu, że władza zazwyczaj nie interesowała się „zwykłymi ludźmi”, choć chętnie przyznawała im prymarne miejsce w pustych hasłach i sloganach propagandowych. Władzy potrzebni byli ci, których mogła umieścić na firmamencie, którymi mogła się podeprzeć i wyręczyć, którzy swoimi czynami i słowami mogli dokonywać jej legitymizacji. Wybór wspomnianej szóstki autorów na wiodące postacie książki wydaje się trafny. Nade wszystko dlatego, że mamy przed sobą wielkich grzeszników, a wśród nich także tych, którzy upadli najniżej. A do tego gorliwych wyznawców o kaznodziejskich zapędach (jak Woroszylski czy Ważyk).

Przykładając miarę moralną do tych czasów, nie wolno nam zapominać, że mamy do czynienia z różnymi postaciami winy, różnymi stopniami zaangażowania. Najdalej na drodze akceptacji systemu posunęli się ci, którzy – jak Jerzy Putrament – trwali przy nim do końca. Ale i w tej grupie znajdziemy postawy, które należałoby rozpatrywać indywidualnie i stosować indywidualną taryfę (chociażby wobec Romana Bratnego, twórcy obrzydliwego opowiadania Dawid, syn Henryka, powstałego na fali antysemickiej nagonki w Marcu’68, czy Roku w trumnie – paszkwilu na epokę wczesnej Solidarności). Gdyby skupić się tylko na stalinizmie, który – nie bez racji – rodzi największe emocje i bezwzględnie obfituje w najbardziej hańbiące teksty wydrukowane w okresie PRL-u, to i w nim natrafimy na sytuacje wymykają-ce się czarno-białej optyce. Czym innym bowiem było płacenie haraczu komunizmowi przez Tadeusza Różewicza czy Artura Sandauera (choć ten akurat wystawił sobie fatalne świadectwo w stanie wojennym), a czym innym pełna paroksyzmów publicystyka Borowskiego, czy opowiadanie Kazimierza Brandysa Nim będzie zapomniany oraz cyniczny inicjalny fragment o powstaniu warszawskim i Borze-Komorowskim w powieści Człowiek nie umiera. Na tym tle – chcąc nie chcąc – jaśniej świeci gwiazda tych, którzy nie ulegli. Była w tym gronie Han-na Malewska, Zbigniew Herbert, był outsider klepiący biedę – Leopold Buczkowski i, szykanowany przez komunistów, Jerzy Szaniawski. Byli poeci: Jerzy Braun i Wojciech Bąk. Nie ma ich u Bikont i Szczęsnej, bo to nie oni zawiedli. Tak jak nie ma Jana Parandowskiego. Korci, by zapytać, co miał autor Nieba w płomieniach, a czego nie mieli inni, że w środku stalinizmu 1 maja 1950 roku w swoim dzienniku Luźne kartki – ignorując świat na zewnątrz, schwytany w sidła polityki – rozmyślał o urokach i przytulnej atmosferze własnego pokoju.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się