„Nie dziw się, że choroby są tak niezliczone: policz kucharzy” – pisał w Listach Lucjusz Anneusz Seneka[1]. Zwyczaje żywieniowe Cesarstwa, osobliwie zaś powszechna w wyższych, zamożniejszych sferach, rywalizacja w ostentacyjnej rozrzutności, stały się jednym z istotniejszych powodów narzekań naszego myśliciela: „W szkołach retorów i filozofów panuje pustka. Lecz jakże ludne są za to kuchnie, ileż to młodzieży tłoczy się wokół kuchennych palenisk w domach różnych utracjuszów! (…) Na bóstwa dobre! Iluż to ludzi zatrudnia jeden brzuch!”[2].
By przyjrzeć się z bliska wystawności rzymskiej uczty (a jest na co popatrzeć), nikt nie będzie nam lepszym przewodnikiem od Gajusza Petroniusza, najwytworniejszego znawcy zbytku, noszącego dumny przydomek Elegantiae Arbiter – mistrza dobrego smaku na dworze cesarza Nerona[3]. Słynna Uczta Trymalchiona, zachowany niemal w całości fragment Petroniuszowych Satyryków, który stał się inspiracją Satyriconu Felliniego, posłuży nam oto, by choć przez chwilę zakosztować przysmaków, jakie swoim gościom – usilnie starającym się uchodzić za nobilów – serwować będzie tytułowy bohater. Skorzystamy z niej także, by niejako przy okazji, podejrzeć nie tylko to, co jedli Rzymianie, ale i jak to czynili.
O tym, że Trymalchion posiada wszystkie najgorsze cechy rzymskiego nowobogackiego, bohaterowie romansu Petroniusza przekonają się, zanim jeszcze dotrą do jadalni i ułożą wygodnie na sofach: oto podczas zabawy niewolnicy podawać mu będą wciąż nowe piłki, by nie musiał schylać się po właśnie upuszczone, Trymalchion zaś, nie zważając na gości i nie przerywając gry, ulży pęcherzowi do srebrnego nocnika a ręce, skropione wodą, wytrze starannie o głowę niewolnika. Masażyści łaziebni będą się raczyć najlepszym winem, sporą część rozlewając beztrosko po podłodze. Zanim goście wejdą do jadalni, poznają bogaty życiorys gospodarza, odmalowany na ścianach atrium. Sam Trymalchion zajmie miejsce konsularne na środkowej sofie, wbrew wszelkim zasadom gościnności, nakazującym to właśnie miejsce pozostawić najzacniejszemu spośród przybyłych. Patrycjusze rzymscy jadali bowiem w pozycjach półleżących, sadowiąc się na sofach (od trzech do dziewięciu) ustawionych w podkowę wokół stołu. Nazwa rzymskiej jadalni – triclinium – pochodzi właśnie od trzech łóżek (gr. treis kline). Na siedząco jadały kobiety (choć w bogatych domach i ta tradycja szybko wyszła z mody), służba, żołnierze, klienci rozmaitych gospód, a także obywatele niższych stanów, zamieszkujący skromne mieszkania w kamienicach czynszowych.
„Nareszcie więc zajęliśmy miejsca przy stole”, opowiada mocno zmieszany Enkolpiusz, porte-parole Petroniusza. „Niewolnicy z Aleksandrii polali nam ręce wodą chłodzoną śniegiem, a inni przystąpili do nóg i z nadzwyczajną zręcznością usunęli nam zanokcicę”[4]. Tak drobiazgowa toaleta stóp może nam dziś wydawać się przesadna, pamiętajmy jednak, że stopy te, pozbawione obuwia, wylądują zaraz na tych samych sofach, na których biesiadnicy będą się delektować kolejnymi daniami. Mycie zaś rąk, nie tylko przed, ale i wielokrotnie pomiędzy posiłkami, było zwyczajem całkiem naturalnym, zważywszy, że Rzymianie nigdy nie nauczyli się korzystać z widelców – jedzono przy pomocy łyżek i palców, przy tym do oznak dobrego wychowania należało jeść tak, by jak najmniej palce te zabrudzić. Noży zaś używali niemal wyłącznie kucharze: mięso biesiadnicy otrzymywali starannie już pokrojone.