Moralność – rozumiem tutaj przez nią moralnie dojrzałą postawę człowieka – ma coś wspólnego z poezją, mimo iż jest zdecydowanie prozaiczna. Do zrozumienia poezji nie zawsze wystarcza znajomość słów, trzeba raczej zrozumieć i przeżyć to, co się w słowach nie mieści, odkryć treści, których poeta nie odsłonił wprost – może z braku słów, a może z obawy, że słowa „sprofanują” subtelność przeżyć… A może nie chcąc odsłaniać do końca własnych tajemnic, zostawiając czytelnikowi możliwość interpretacji metafor… Znawcy poezji szczycić się będą umiejętnością odnalezienia szyfru do niejednoznacznych często słów poety. Znawcy poezji pytają podobnie jak wykreowany przez Coetzee’ego profesor David Lurie o komentarz do poetyckich strof. A kiedy zapytani o komentarz studenci uparcie milczą, Lurie odpowiada sam, równie poetycko, co komentowany William Wordsworth: „Poeta szuka obrazu zmysłowego, możliwie najbardziej ulotnego, żeby za jego pomocą poruszyć, czy też zbudzić do życia ideę głębiej pogrzebaną w pamięci”1. Profesor Lurie uchodzi za znawcę poezji Wordswortha, nie potrafi jednak – przynajmniej do czasu – zrozumieć fenomenu moralności. Moralność ma coś wspólnego z poezją, ponieważ żeby ją zrozumieć „trzeba poruszyć, czy też zbudzić do życia” idee albo jeszcze nieodkryte, albo „głębiej pogrzebane w pamięci”.Moralność „nierozbudzona” jest jak bezmyślnie wyrecytowany na pamięć wiersz – może i brzmi, ale jak hasło bez odzewu. Cóż mogą wówczas znaczyć dla kogoś pojęcia hańby, poczucia winy, dumy lub wstydu? Nie wie, co to hańba ktoś, kto nie poczuł się zhańbiony. Kiedy mówimy komuś: „powinieneś się wstydzić”, mówimy w istocie o własnym poczuciu wstydu, własnym doświadczeniu moralnym, którego nie da się przekazać drugim jak treści podręcznika z etyki. Czyż można wytłumaczyć, co to jest wstyd komuś, kto nigdy się nie wstydził? To podobne do rozmowy ze „ślepym o kolorach”. Tym bardziej nie można nikomu wstydu nakazać i to nawet wówczas, gdy jesteśmy do głębi oburzeni czyimś postępowaniem. Wszyscy nauczyciele moralności są bezradni wobec snu i ślepoty uczniów, beznadziejnie bezradni, ponieważ wszelkie ich wysiłki zmierzające do wpojenia drugim moralnych prawd mogą się zatrzymać na poziomie recytacji, kiedy odbiorcy nie uczynią przekazywanych im treści prawdami o znaczeniu egzystencjalnym. Nauczyciele moralności wydają się nadto niezmiernie zarozumiali, kiedy wydaje im się, że mogą nauczyć drugich czegoś więcej niż tylko recytacji. Czegoś więcej mogą się nauczyć jedynie sami. Cały problem w tym bowiem, że ów decydujący dla moralności krok każdy czyni sam, a dla opornych życie bywa bodaj najbardziej brutalnym ze wszystkich nauczycieli. Życie dość brutalnie „obeszło się” też z profesorem Lurie – poznajemy go, gdy analizuje strofy Wordswortha i Byrona, żegnamy jako pracownika przytułku dla psów. Czy tak dalece brutalnie, by uznać, że został pohańbiony? Wszak żadna praca nie hańbi … Czy został pohańbiony, czy też sam się zhańbił?
Chcesz przeczytać artykuł do końca?
Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.