To ścieranie się poglądów jest w warstwie fabularnej walką o przyszły los, o istotę wolności człowieka jeszcze duchowo nieukształtowanego, który dał się zwieść pozorowi piękna i doznał bolesnego rozczarowania. Doświadczalny Eryk, tabula rasa, poddany zostaje psychologicznemu eksperymentowi, z którego wyjdzie napiętnowany świadomością uwikłania w grę pozorów, w kulturę Baudrillardowskiego simulacrum. Jak człowieczeństwo może się bronić przed płycizną kultury masowej, serwowanej nam w formie reklamowej papki? Czy i jak można tej płyciźnie nie ulec? To pytanie przewija się przez cały tom esejów Piotra Wojciechowskiego, tutaj jednak zawężone zostaje do problemu konsekwencji redukowania ludzkiej cielesności do roli obiektu wykorzystywanego przez reklamodawców w celach promocji towarów. Jeden z rozmówców, Józef, którego w kontekście całej książki można uznać za alter ego autora, dla opisania tego zjawiska ukuwa w rozmowie ze swoim ideologicznym antagonistą, przedsiębiorcą Joachimem, pojęcie „syndromu sutenera”. Sformułowanie to mocne, jednak obok niemal groteskowych w swojej skrajności sądów Nieznajomego i Ojca Jana te wypowiadane przez Józefa wydają się dość wyważone. Natomiast główny zarzut stawiany reklamie i mass mediom, że mianowicie w niebezpieczny sposób redefiniują pojęcie normalności, jest spostrzeżeniem chyba w tym eseju najciekawszym, bo najmniej oczywistym. Jednak to nie ono stanowi clou rozumowania i centrum opowieści. A sama opowieść, jest – niestety – dosyć mdła. Odbiorcę świetnej prozy Wojciechowskiego może zastanawiać, dlaczego autor Czaszki w czaszce postanowił ubrać kulturowe kontrowersje wokół reklamy w fabułę, której postaci są skrajnie schematyczne, a wypowiedzi rażą brakiem naturalności. Argumenty bohaterów to cytaty i bibliograficzne odniesienia, którymi sypią jak z rękawa. Wojciechowski prozaik na pewno wiedział, że chcąc skonfrontować światopoglądy, a nie dysponując rozległą przestrzenią powieściową, w jakiej ścierali się choćby Settembrini i Naphta, ryzykuje popadnięcie w schematyzm. Dlaczego więc nie posłużył się esejem jako takim? Być może zamierzał stworzyć coś na wzór średniowiecznego moralitetu, z bezosobowym Erykiem jako Everymanem, którego duch jest symbolicznym poligonem walki wrogich sił dobra i zła. Taka koncepcja w dużej mierze uzasadniałaby schematyczność postaci. Jednak przez dobór tytułu autor zdaje się sugerować inne jeszcze kulturowo-literackie odczytania. Zapytany przeze mnie o celowość takiego, a nie innego usytuowania akcji, zwrócił uwagę na mnogość kulturowych odniesień hiszpańskiej Navarry jako punktu, w którym krzyżowały się pielgrzymkowe szlaki wiodące do Santiago de Compostela, jako miejsca śmierci mitycznego Rolanda oraz jako ojczystej krainy Berengueli, późniejszej żony Ryszarda Lwie Serce. Mnogość sugerowanych w ten sposób skojarzeń kazała mi szukać powiązań. Czy i w jakim sensie cudowne, lecz zwodnicze widmo porywające za sobą Eryka miałoby być Berenguelą naszych czasów? Czy goście Café Navarra to archetypowi pielgrzymi, zdążający każdy własną, niekiedy błędną drogą do wyzwalającego Santiago? Takie interpretacje wydają się jednak nie przystawać do schematyzmu opowiadania. Czytając ten tekst, potraktujmy go więc jako źródło cennych spostrzeżeń dotyczących kultury masowej, które rozwinięte zostaną w dalszej części książki składającej się z siedmiu rozbudowanych esejów.
Chcesz przeczytać artykuł do końca?
Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.