Wyjdźmy od zasadniczych tez z listu biskupów do parlamentarzystów. Jakie argumenty stoją za kościelnym veto w kwestii sztucznego zapłodnienia? Na czym, według Kościoła, polega zasadnicze zło metody in vitro: na zabijaniu niepotrzebnych zarodków czy na przyznaniu sobie Boskich kompetencji? Skąd wynika ów potępiający ton, w jakim biskupi wypowiedzieli się na temat metody in vitro?
O. ROBERT PLICH: Ta deklaracja Episkopatu została wywołana dyskusją wokół możliwej refundacji zapłodnienia in vitro. Biskupi, jako pasterze Kościoła, czują się w obowiązku przypomnieć, jaka jest nauka Kościoła na ten temat. Starają się w skrócie przedstawić istotę zła moralnego – tak jak rozumie je Kościół. Stąd te trzy punkty, z czego – jak rozumiem – z najostrzejszą krytyką spotkało się porównywanie zła, wynikającego z zapłodnienia in vitro, do jakiejś wyrafinowanej formy aborcji. Myślę, że można dyskutować, na ile to określenie jest trafne. W przeszłości w historii Kościoła zdarzała się tego rodzaju przesadzona retoryka, która może nie jest językiem ściśle precyzyjnym, zwłaszcza w ustach pasterzy. Ona raczej stara się zwrócić na uwagę na problem, postawić go w sposób ostry. W tym konkretnym przypadku chodzi o zwrócenie uwagi na moralne zło, które leży dość blisko tego zła, jakiego dokonuje się przy aborcji. Zresztą, przy okazji zapłodnienia in vitro, czasem dochodzi wprost do aborcji, i nie ma co do tego dyskusji – myślę tu o tak zwanej redukcji nadliczbowych ciąż.
HALINA BORTNOWSKA: Moje stanowisko jest poniekąd znane: publicznie dawałam mu wyraz już kilka razy. Po pierwsze, uważam, że nazwanie tego tekstu duszpasterskim powinno być zakwestionowane przez pastoralistów. Ten tekst nie jest adresowany do wiernych – kobiet i mężczyzn pragnących mieć dziecko. On jest skierowany do posłów polskiego parlamentu, dla których jest to zagadnienie polityczne i budżetowe – zgodzić się czy nie na finansowanie zapłodnienia in vitro. I do tych osób, jako posiadających władzę w tym zakresie, ten list się zwraca z argumentacją, którą odbieram jako formułowaną z wnętrza instytucji, której reprezentantami są biskupi. Pierwszym potknięciem językowym jest już samo powiedzenie, że coś jest „niegodziwe”. Ja oczywiście wiem, że w języku teologicznym „niegodziwe” jest coś, czego się robić „nie godzi”, coś niewłaściwego, czego należałoby unikać. Natomiast w języku potocznym czyn niegodziwy to jest czyn podły, nikczemny, czyn o złych intencjach. Powiedzieć, że zachowałeś się niegodziwie, to nie jest to samo, co powiedzieć, że zachowałeś się niewłaściwie. Powiedzieć: „zachowałeś się niewłaściwie” to upomnieć kogoś; powiedzieć: „zachowałeś się niegodziwie” to kogoś osądzić.
Wydaje mi się następnie, że brakuje w tym liście należytej precyzji, która powinna cechować tekst skierowany do ustawodawców. Nie można na przykład stosować argumentu pars pro toto (część za całość). O ile wiem, redukcja nadliczbowych ciąż to już przeżytek, a nawet, jeśli wciąż jeszcze w niektórych przypadkach to się zdarza, to nie uzasadnia porównania całej procedury do aborcji. Powinno się tu osądzać raczej cel owej procedury. A celem in vitro nie jest pozbycie się ludzkiego życia, ale danie tego życia. Można, oczywiście, zakwestionować jakiś etap, na którym dzieje się coś złego z ewentualnymi nadliczbowymi zarodkami, ale to znowu nie jest regułą.