fbpx
Małgorzata Pasicka lipiec-sierpień 2008

Prawda nas zaboli. O „Wściekłym psie” Wojciecha Tochmana

Pod koniec ubiegłego roku dostaliśmy do rąk kolejny zbiór reportaży Wojciecha Tochmana. Składa się nań dziewięć różnych historii, z których pierwsza i ostatnia stanowią klamrę spinającą całość: to samo zdarzenie opowiedziane zostaje w różny sposób i z różnej perspektywy.

Artykuł z numeru

Świat patrzy na Chiny

Podobnie jak większość książek Tochmana także i ta traktuje przede wszystkim o cierpieniu. Pod względem formy Wściekły pies najbardziej przypomina chyba dawniejszy zbiór Schodów się nie pali: różne historie, różni ludzie, różne sytuacje graniczne. O ile jednak tam znajdowaliśmy wiele świadectw ujawniającej się w obliczu cierpienia ludzkiej siły, tutaj znajdujemy więcej opowieści o ludzkiej słabości. Nie tyle słabości samych cierpiących, choć to także, co ludzi ich otaczających. Szukając prawdy o ludziach i wydarzeniach,  autor stara się wejrzeć do wnętrza pojedynczego człowieka, a jednocześnie skruszyć nieludzką maskę, jaką przywdziewa społeczność w odruchu samoobrony przed poczuciem odpowiedzialności za wyrządzone zło, za niewyświadczone dobro, przed empatią dla niezawinionego cierpienia. Hanna Krall, która jako reporterka nie zapuszczała się raczej w zakamarki duszy, zauważa: „[…] reportaż jest coraz bardziej zachłanny i wchodzi w rewiry zastrzeżone dotychczas dla literatury pięknej. Okazuje się, że o mrocznych sekretach duszy można również pisać reportaże. Nie wyobrażałam sobie nigdy, że można pisać o tym, o czym piszą Wojtek Tochman czy Mariusz Szczygieł. Oni poszerzają granice gatunku”[1]. To poszerzanie granic nie jest jednak bezduszną inwazją w czyjeś wewnętrzne życie. Tochman podchodzi do swoich bohaterów jak zwykle z wielkim taktem, a jeśli odważa się zajrzeć w ludzkie wnętrze to po to, żeby pomóc – sobie i nam – dojść do Prawdy.

Tochman pokazuje w swoich tekstach, że prawda może wyzwalać, lecz jednocześnie musi boleć. Dlatego ludzie się jej boją. Bywa niewygodna.

Ksiądz, czynny homoseksualista zakażony wirusem HIV, bohater tytułowej opowieści Wściekły pies, cierpi z powodu niemożności ujawnienia prawdy o podwójnym życiu, jakie prowadzi. Nie mając nikogo bliskiego, komu mógłby się zwierzyć z wewnętrznego rozdarcia, w wyobrażonej homilii zwierza się parafianom: „Ja nikogo takiego nie mam. Ja do was przychodzę. / Czasem się boję. Śni mi się pies, warczy, pianę toczy z pyska. A ja bez ruchu. Zbity. / Nie potrzebuję waszej litości. Ani waszego zrozumienia. Chciałabym tylko, żebyście pozwolili mi być między wami. / Jestem sam. Pies patrzy i czeka”. Czym jest wściekły pies, szykujący się do ataku? Może to groźba napiętnowania, jakie czekałaby księdza, gdyby ujawnił swoją prawdę. Może społeczność, która gotowa jest w każdej chwili wybuchnąć nienawiścią. A może  śmierć. Niekoniecznie fizyczna, bo przecież stygmatyzacja oznaczałaby konieczność odejścia z duszpasterstwa, co dla duchownego i teologa byłoby równoznaczne z unicestwieniem. O tym, że spowiedź, którą czytamy, nigdy nie doszła do skutku, dowiadujemy się dopiero na końcu. Ksiądz milczy i najprawdopodobniej będzie milczał nadal, niosąc samotnie ciężar własnej skrywanej prawdy. Na zewnątrz pozostanie takim, jakim chcą go widzieć wierni. Dla zilustrowania tej obopólnej hipokryzji, Tochman sięga po retoryczne narzędzie dla swego pisarstwa typowe:  pozornie przyjmuje punkt widzenia, który krytykuje. Tutaj wciela się w rolę księdza antycypującego reakcję ludzi na jego krzyk rozpaczy: „Lepiej nie zadawać sobie pytania, czy w i wokół na jest homoseksualny ksiądz. / Jest! / Interia.pl, czateria, gay, tysiąc dwustu gejów online. […] Ciekawość narasta, jest podniecenie, lęk. Jest seks. / A potem przychodzi pustka. Smutek./ Mówicie: dość? Po co w sprawę tak głęboko wnikać? Czemu miałoby to służyć? / Prawdzie!” Ksiądz wie, że mówiąc to wszystko, naraziłby się na społeczne potępienie. Ale najbardziej boi się tego, że jego świadectwo zachwiałoby  wiarą słuchaczy: „nie kamienia w waszych dłoniach się lękam. Wstydzę się, że was gorszę. I boję się tego. Że mnie słuchacie i myślicie: wszystko, w co wierzyliśmy, nie ma żadnego sensu. Kościół jest bez sensu i Pan Bóg jest bez sensu. A przecież tak nie jest. I grzesznik w Kościele, nawet jeśli jest księdzem, swój wielki sens ma. I moje cierpienie też”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się