fbpx
Kazimierz Bem listopad 2008

Czy wspólnocie anglikańskiej grozi schizma?

Dawno już nie było schizmy tak oczekiwanej jak ta, która podczas tegorocznej Konferencji w Lambeth miała dotknąć światową Wspólnotę Anglikańską. Jednak wbrew przepowiedniom wielu komentatorów religijnych owa schizma wcale nie nastąpiła.

Artykuł z numeru

I wojna światowa. Koniec czy początek Europy?

Pisanie w Polsce o anglikanizmie jest o tyle trudne, że zawsze powinno być poprzedzone całą masą dopowiedzeń i sprostowań, gdyż Wspólnota Anglikańska w bardzo niewielkim stopniu przypomina Kościół rzymskokatolicki. Aby więc zrozumieć to, co dzieje się w światowym anglikanizmie i spróbować powiedzieć coś sensownego o tym, co może się tu wydarzyć w przyszłości, niezbędnych jest kilka uwag.

Po pierwsze, Wspólnota Anglikańska nie jest jednym Kościołem, ale wspólnotą Kościołów. Stąd odbywająca się (od 1867 roku) co dziesięć lat Konferencja w Lambeth, w Anglii, nie jest synodem Kościoła, ale spotkaniem biskupów Kościoła Anglii, Anglikańskiego Kościoła Kanady, Protestanckiego Episkopalnego Kościoła w USA, Kościoła Nigerii oraz 34 innych Kościołów anglikańskich z całego świata. Ustalenia tej konferencji nie mają zatem charakteru wiążącego, stanowią tylko głos doradczy. Biskupi mogą, ale nie muszą się do nich dostosować, a często wyraźnie się od nich dystansują. Tak było na przykład w 1998 roku, gdy 118 biskupów (w tym 8 prymasów) publicznie zdystansowało się od ustaleń konferencji iż „praktyka homoseksualna jest nie do pogodzenia z Pismem Świętym”.

Po drugie, choć anglikanizm bywa określany jako via media pomiędzy katolicyzmem a protestantyzmem, w swojej teologii jest to wyznanie czysto protestanckie w tym sensie, że odrzuca tradycję jako podstawę wiary. Owszem, darzy ją większym szacunkiem niż na przykład klasyczny kalwinizm, jednak – jako konfesja wyrosła z ruchu reformowanego – anglikanizm odmawia tradycji takiej roli, jaką jej przypisują rzymskokatolicy, o prawosławnych nawet nie wspominając. Wyznacznikiem anglikanizmu są: urząd biskupa, łączność z arcybiskupem Canterbury oraz stosowanie modlitewnika Book of Common Prayer lub jego współczesnych wersji.

Taka, dość oszczędna wykładnia podstaw sprawia, że już od swego zarania anglikanizm był Kościołem niezwykle szerokim, skupiającym całą gamę poglądów teologicznych. Stąd i dziś można w nim spotkać kościelnych liberałów oraz konserwatystów, anglokatolików, którzy lubią kadzidło i rozbudowaną liturgię (tzw. high church), oraz ewangelikałów, którzy chcą, żeby pastor zdejmował komżę, gdy wygłasza kazania, i żeby nie klękał podczas modlitwy komunijnej (tzw. low church). Te podziały przebiegają w poprzek poszczególnych Kościołów krajowych – liberałami są zatem zarówno amerykańscy anglokatolicy, jak i kanadyjscy anglikanie z low church, zaś nieprzejednane stanowisko konserwatywne będą zajmować anglokatolicy z Kościoła Anglii, jak i ultraprotestanci z archidiecezji Sydney. Istnieje ponadto spora grupka teologicznego centrum (tzw. broad church), którą razi zarówno przerost liturgiczny anglokatolików, jak i fundamentalizm religijny ewangelikałów.

Piszę o tym po to, by rozwiać często powielany w Polsce mit, że anglikańscy konserwatyści „pukają do drzwi Rzymu” i prędzej czy później przejdą na katolicyzm. Nic bardziej mylnego. Jedyne, co naprawdę łączy anglikańskich konserwatystów, to niechęć do homoseksualizmu. Jednak już na przykład w sprawie święceń kobiet są oni podzieleni: dopuszczają je Kościoły w Ugandzie, Sudanie i Kenii, ale nawet słyszeć o tym nie chce arcybiskup Sydney Peter Jensen. Ten ostatni odprawia nabożeństwa w czarnej genewskiej todze i kazał przykryć płachtą ołtarz w katedrze w Sydney, gdy nie jest on używany do Wieczerzy Pańskiej, a jednocześnie chciałby, aby Wieczerzę tę mogli sprawować również świeccy – pod warunkiem, że są mężczyznami.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się