Rozważania na temat laikatu rozpoczyna się często od dość głośnego w swoim czasie epizodu związanego z Johnem Henrym Newmanem (1801–1890), wybitnym angielskim intelektualistą, konwertytą, pod koniec życia kardynałem, dziś bliskim beatyfikacji.
Kiedy w sytuacji pewnego kościelnego konfliktu, o ktόrym za chwilę, ujęło się za Newmanem około dwustu katolików świeckich, głos zabrał prałat George Talbot, urzędujący w Rzymie zwolennik, jak to się wówczas mówiło, ultramontanizmu, czyli modelu najdalej idącego centralizmu eklezjalnego. Uznał on Newmana za „najniebezpieczniejszego człowieka w Anglii”, a świeckich za element wywrotowy, ktόry trzeba poskromić, aby nie zaczął rządzić Kościołem. To Talbot wypowiedział często cytowane słowa, że laikat nie ma prawa mieszać się w sprawy Kościoła, ponieważ domeną ludzi świeckich jest to, na czym się znają, a mianowicie „polowanie, strzelanie i urządzanie przyjęć”[1].
Newman widział świeckich zupełnie inaczej. Przede wszystkim wielką wagę przywiązywał do starannego wykształcenia katolików. Stąd wzięło się jego zainteresowanie i praca na rzecz organizacji kształcenia uniwersyteckiego. Bardzo bolał nad zakazem dotyczącym niedopuszczenia katolików do studiowania w uniwersytetach Oksfordu i Cambridge, zniesiony dopiero w 1854 roku. Czy katolicy mają być gorzej wykształceni niż inni?, pytał. Uważał, że świeccy muszą być obeznani w kwestiach wiary, nie mogą sobie pozwolić na postawę: „zostawiam to teologom” lub „zapytam księdza”. Newman dowodził, że pierwszorzędnym zadaniem ówczesnych (czy tylko?) czasów jest rozszerzenie horyzontów myślowych wśród wiernych, ich kształcenie i uczenie logicznego rozumowania. Przedmiot ma tu znaczenie drugorzędne: ktoś, kto potrafi poprawnie rozumować w dziedzinie polityki, tak samo będzie czynił w dziedzinie teologii.
Zmagania przy próbach założenia uniwersytetu w Dublinie (1852–1858) doprowadziły Newmana do wniosku, że duchowni boją się, iż świeccy zostaną wykształceni zbyt dobrze, „bo takimi trudno kierować”[2]. W liście do G. Fottrella, prezesa Towarzystwa Historycznego i Literackiego przy Katolickim Uniwersytecie w Dublinie, pisał:
Jak widzę, duchowni w rożnych miejscach Europy starają się trzymać świeckich na dystans. Świeccy są tym zdegustowani i stają się niewierni. Tak tworzą się dwa przeciwne obozy. Wróciłem z Irlandii z pełnym niepokoju poczuciem, że w tym katolickim kraju, podobnie mamy do czynienia z antagonizmem między hierarchią i warstwami wykształconymi. Przysłużyłby się Pan niezmiernie sprawie katolickiej na całym świecie, gdyby spowodował Pan, żeby uniwersytet stał się ośrodkiem, w którym duchowni i laikat spotykają się, uczą się wzajemnie rozumieć i nawzajem sobie ustępują. Miejscem, z którego będą zgodnie działać w czasach zmierzających ku niewierności.[3]