Bardzo nas interesuje, czy Ojciec ma duszę, czy też może Ojciec jest duszą?
Rozumiem, że pytamy o to, jak to w ogóle jest z duszą ludzką. Otóż przypomniałbym tu pytanie Jacques’a Maritaina: co to znaczy, że „ja mam rękę”? Czy mam ją w tym sensie, że jest ona moją własnością, czy może cząstką mnie? Maritain zwraca uwagę, że zdanie: „ja mam rękę” ma tę samą strukturę gramatyczną co zdanie: „ja mam koszulę”, jednak tylko to drugie zdanie da się wyrazić również w stronie biernej: „koszula jest posiadana przeze mnie”. O ręce już tak powiedzieć się nie da. Zatem czasownik „mam” w odniesieniu do ręki nie wyraża relacji własnościowej. Ręka jest integralną częścią mnie samego. Jeszcze bardziej odnosi się to do duszy: gdyby mnie pozbawiono ręki, to – choć okaleczony – nie przestałbym być sobą. Bez duszy w ogóle by mnie nie było.
Słowem, ryzykownie byłoby powiedzieć, że dusza jest tylko częścią mnie samego – ja cały jestem moją duszą, podobnie jak cały jestem moim ciałem, a zarazem ani ciało nie utożsamia się z duszą, ani nie jestem tylko ciałem i nie jestem tylko duszą. Czasem mówi się, że człowiek składa się z duszy i ciała. Kiedy byłem jeszcze klerykiem, podsłuchałem dyskusję profesora Ingardena z ojcem Krąpcem, który mówił, że byt materialny składa się z materii i formy. Ingarden natarł na Krąpca: „Proszę ojca! To pierogi składają się z ciasta i sera!”. Jeżeli człowiek składa się z ciała i z duszy, to z pewnością zupełnie inaczej niż pierogi składają się z ciasta i serca. Na pewno wiem tylko tyle, że ciało i dusza to są dwa realne, odmienne i wzajemnie przenikające się wymiary mojego człowieczeństwa.
Czy jednak nie jest to ostatecznie ten sam sposób mówienia – tylko z pomocą trochę innych pojęć?
Sama formuła, iż człowiek składa się z duszy i ciała, choć siekierowata, wyraża jednak prawdę. Trzeba ją tylko zabezpieczyć przed interpretacjami dualistycznymi, gdzie duszę traktuje się jako coś do tego stopnia oddzielonego od ciała, że dopuszcza się jej preegzystencję czy nawet reinkarnację. Jak wiadomo, nawet sam Orygenes zastanawiał się nad hipotezą, czy przypadkiem wyraz psyche (dusza) nie pochodzi od czasownika psychein, co znaczy: „ziębnąć”, bo jeśli tak, to ludzkie dusze są być może jakimiś duchami, które zgrzeszyły gdzieś w zaświatach, jednak byłby to grzech nie tyle odrzucenia Boga, co oziębnięcia w miłości, dlatego za pokutę zostały one zesłane w ciała. Mimo że Orygenes takiej doktryny nie głosił, tylko przedstawiał ją w formie hipotezy, została ona potępiona na synodzie w Konstantynopolu w roku 543.
Jeszcze bardziej obcy wierze chrześcijańskiej jest panteistyczny, w gruncie rzeczy, pogląd manichejczyków, jakoby dusze były iskrami boskiej substancji, które wypadły z centrum boskości i zostały uwięzione w materii. Wydaje się, że nawet bardziej umiarkowane rozwiązania dualistyczne wiążą się z jakąś pogardą, a w każdym razie z lekceważeniem ciała. Bo nawet jeśli ideę więzienia duszy zastąpić ideą ciała jako rusztowania, dzięki któremu dusza może osiągnąć przeznaczoną jej doskonałość – to przecież przyjmując taki model relacji między duszą i ciałem, trudno wierzyć w przyszłe zmartwychwstanie ciała.