Na pierwszy rzut oka (jeśli pominiemy obawy związane z lefebryzmem) jest on dziś dla tego Kościoła rzeczą oczywistą: prowadzone są dialogi teologiczne na najwyższym szczeblu, Papież co i rusz spotyka się z przedstawicielami innych wyznań, a coroczna modlitwa o jedność – od 18 do 25 stycznia – na stałe weszła do kalendarza duszpasterskiego (przynajmniej jako jedna z intencji w czasie liturgicznej modlitwy powszechnej). To wszystko nie oznacza jednak, że ekumenizm jest dla całego naszego Kościoła sposobem bycia i wewnętrzną potrzebą. Wręcz przeciwnie: coraz częściej można odnieść wrażenie, że Kościół ten wszedł w jakąś wytartą ekumeniczną koleinę. Że, innymi słowy, ekumenia stała się specyficzną niszą dla diecezjalnych referentów ds. ekumenizmu i innych zapaleńców traktowanych na równi z… miłośnikami esperanto.
Być może to właśnie miał na myśli Benedykt XVI, kiedy – podczas wizyty w Australii (w lipcu ub.r.) – mówił, że „ruch ekumeniczny doszedł do punktu przełomowego”. Być może chodziło mu o to, że do prowadzenia dialogu nie rutyna jest konieczna, lecz nawrócenie i zmiana mentalności: podjęty przez wszystkich wyznawców Chrystusa wysiłek otwierania się „na przyjęcie darów duchowych od innych chrześcijan” (a owe dary chcą nam ofiarować nie tylko ci, z którymi prowadzony jest dialog instytucjonalny. Musimy się otworzyć także na tzw. nowe Kościoły chrześcijańskie, zwane jeszcze tu i ówdzie sektami, w naszym kraju zaś na tych, którzy nie należą do Polskiej Rady Ekumenicznej). Bo Kościół nie może nie być ekumeniczny, to znaczy: słuchający, otwarty na inne punkty widzenia. Traktujący rozbicie chrześcijaństwa jak wyrzut sumienia i zobowiązanie. I trudny dar: „drogę prowadzącą Kościół do wielorakich bogactw zawartych w Chrystusowej Ewangelii (…). [Bo] – jak pisał Jan Paweł II – Może te bogactwa nie potrafiłyby się rozwinąć w inny sposób…?”
Z tego względu w roku 2008 najważniejsze dla dialogu ekumenicznego były, moim zdaniem, profetyczne gesty przybliżające nas do realizacji Jezusowego testamentu: ut unum sint („aby byli jedno”). Należały do nich na przykład: ekumeniczna inauguracja Roku św. Pawła, a potem aktywny udział duchownych niekatolickich (w tym patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I) w synodzie biskupów poświęconym Słowu Bożemu. W maju 2008 osoby zainteresowane życiem Kościoła zelektryzował gest rumuńskiego biskupa prawosławnego Nicolae Corneanu, który w czasie greckokatolickiej liturgii sprawowanej w Timiszoarze wyraził pragnienie przyjęcia Komunii świętej, a następnie… podszedł do ołtarza i sam jej sobie udzielił. (Niektórzy prawosławni hierarchowie domagali się potem jego ekskomuniki, bo przyjęcie „katolickiej” Komunii było, ich zdaniem, aktem apostazji. Biskup Corneanu musiał w związku z tym wyrazić skruchę i uzyskał od swego Kościoła wybaczenie). Z kolei we wrześniu tego roku przybyła do Lourdes kilkusetosobowa grupa anglikanów, której przewodniczył arcybiskup Canterbury Rowan Williams (skrytykowali go za to anglikańscy fundamentaliści, dla których to sanktuarium maryjne jest kwintesencją „papizmu”). Zdaniem kard. Waltera Kaspera, przewodniczącego Papieskiej Rady Popierania Jedności Chrześcijan, wizyta zwierzchnika Wspólnoty Anglikańskiej w Lourdes była „znaczącym wydarzeniem o charakterze duchowym (…), [a] to właśnie duchowość jest sercem i centrum ekumenizmu”.