Leży przede mną pierwszy tom monumentalnej Filozofii XX wieku. Chciałbym zapytać, jak się zaczęło to Twoje pisanie dziejów współczesnej filozofii. Bo przecież decyzji o tym, żeby na wiele lat pochylić się nad tysiącami książek, nie podejmuje się chyba nagle i spontanicznie. Skąd u Ciebie inspiracja, a przede wszystkim determinacja, żeby to zacząć i skończyć?
Trzeba by się pewnie cofnąć dość głęboko, do roku 1982, kiedy zacząłem współpracę z księdzem profesorem Józefem Tischnerem. To właśnie on szerzył w Polsce pierwsze idee filozofii współczesnej, zupełnie nam wówczas nieznanej choćby z tego powodu, że nie istniały wtedy żadne przekłady, nie mieliśmy dostępu do literatury. W zasadzie mogliśmy kupić, co najwyżej, dzieła niektórych niemieckich filozofów – tych, którzy byli uznawani przez dawną NRD. Byłem świadkiem powstawania pierwszych przekładów artykułów Martina Heideggera, kiedy o tłumaczeniu jego dzieł nikomu się jeszcze nie śniło.
Później współuczestniczyłeś w powstawaniu przekładu Bycia i czasu…
No tak. Fascynacja ks. Tischnera współczesną kulturą, jego pragnienie budowania mostów między chrześcijaństwem a współczesnością, zaszczepiły we mnie ogromną ciekawość wobec myśli XX-wiecznej. Potem Tischner zaczął przywozić pierwsze książki z zagranicy: tak zaczęło się moje zainteresowanie Lévinasem i Rosenzweigiem. A później sam zacząłem wykładać filozofię współczesną. I muszę powiedzieć, że od początku – od czasów studenckich, a potem także jako profesorowi – brakowało mi odpowiedniego podręcznika. Nie bardzo mogłem moim studentom cokolwiek zaoferować. W zasadzie mogłem odwoływać się jedynie do pojedynczych książeczek, opracowań, artykułów.
Czyli w pewnym sensie podjąłeś się pisania książki, którą chętnie sam byś przeczytał…
Nie tylko to. Myśl napisania historii filozofii dojrzewała we mnie, ale w pewnym momencie pojawił się inny, bardziej ukryty zamysł: zacząłem zastanawiać się nad kondycją współczesnej filozofii i kultury. Zacząłem pytać, dlaczego zwłaszcza pierwsza połowa XX wieku była tak bardzo bogata w wielką literaturę. Filozofowie fascynowali się Dostojewskim, czytali Becketta, Kafkę, Tołstoja… Bergson wywarł wpływ na Prousta. Istniały silne związki między filozofią a psychologią i socjologią – ale także teatrem i muzyką… To wszystko, mniej więcej od lat 60. ubiegłego stulecia, zaczęło gdzieś wyparowywać. Do tego stopnia, że – jeżeli można by powiedzieć, że w XX wieku żyło około dwustu filozofów, których obecnie uznajemy za klasyków – to w zasadzie po śmierci Hansa-Georga Gadamera i Paula Ricouera już ich praktycznie nie ma! I to mi podsunęło myśl, żeby – pisząc syntezę XX-wiecznej filozofii – spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, co się de facto stało z myśleniem, z filozofią i kulturą.