„Liebe Mitbrüder im bischöflichen Dienst!”…
Jest to więc list skierowany wyraźnie do Biskupów. Osoba świecka nawiązuje kontakt z tym tekstem niejako przez ramię. Niewygodna pozycja, ale jednak pozwala stwierdzić, że właściwi adresaci pojmują intencje listu w ten sam sposób, jaki i mnie się narzuca: trzeba jak najprędzej naprawić nieporozumienie i szkodę, jaka z niego wynikła. Ruch pojednawczy w stronę lefebrystów nie jest ustępstwem wobec antysemityzmu, nie jest zgodą na tego rodzaju pojmowanie religii i świata. Pisząc ten list ostrożnie, ale dość wyraźnie Papież uznaje, że wcześniej zaniedbano pewne kroki – research w internecie! – kroki, które mogły skłonić do należytego wyjaśnienia tej sprawy już w pierwszym rzucie. Z mojej świeckiej perspektywy powiem po prostu: zwracając się do lefebrystów Papież powinien był być poinformowany, że dystansując się od Soboru Watykańskiego II, członkowie Bractwa Piusa X odrzucają też dekret soborowy Nostra aetate i tym samym mogą uprawiać antysemityzm. Mogą to robić, czując się katolikami lepszymi niż inni, bardziej wiernymi prastarej praktyce wrogości wobec Żydów.
Jestem pewna, że obecny papież, w roku 2000 uczestnik odprawionego przez Jana Pawła II nabożeństwa pokutnego za grzechy Kościoła, między innymi w stosunku do Żydów, na pewno pamięta modlitwę, którą tam wtedy uroczyście odczytano – wyraża ona także jego ducha:
Boże naszych ojców, który wybrałeś Abrahama i jego potomstwo, aby Twoje Imię zostało zaniesione narodom: bolejemy głęboko nad postępowaniem tych, którzy w ciągu dziejów przysporzyli cierpień tym Twoim synom, a prosząc Cię o przebaczenie, pragniemy tworzyć trwałą więź prawdziwego braterstwa z ludem przymierza. Przez Chrystusa Pana naszego.
Wyznanie win – które dla mnie stanowi może najistotniejszy na przyszłość, szczytowy punkt pontyfikatu Jana Pawła II – bez Soboru byłoby nie do pomyślenia. Jest ono niesłychanie ważnym wyrazem ducha Soboru, dzieła Ducha Świętego, światłem na rozdrożach.
W niedawnym liście papieża Benedykta cenię i biorę do siebie wezwanie do praktykowania życzliwości w Kościele i w stosunku do wszystkich potencjalnych partnerów dialogu. Oznacza to też jakieś swego rodzaju domniemanie dobrej wiary nawet w stosunku do ludzi, którzy – jak lefebryści – nie praktykują takiej postawy wobec innych, w tym – wobec papieża, Ojców ostatniego Soboru, ekumenistów, innowierców, liberałów itp. Bardzo ujmujące jest dla mnie zdanie Benedykta XVI, że św. Paweł czasem przesadzał czy używał zbyt ostrej retoryki, ale w kwestii unikania nienawistnych sporów Pawłową surowość trzeba brać na serio, chodzi przecież o to, by świat zdołał wierzyć… A więc warto spróbować rozbroić lefebrystów!
Czytając przez ramię zachętę Papieża, uznaję, że warto próbować. Potrafię to uznać, mimo że jednocześnie zgłaszam się jako mała obrończyni Soboru… Soboru, który jak wszystkie poprzednie objął całą dotychczasową przeszłość Kościoła, cały depozyt, całe dziedzictwo i wyraził to dla nas od nowa, skorygował, uzupełnił to, co zawsze i wszędzie… Dla wielu stało się to za późno, dla wielu w porę, dla innych za wcześnie.