fbpx
Halina Bortnowska, Konstanty Radziwiłł, Zbigniew Szawarski czerwiec 2009

W szarej strefie śmierci

Punktem wyjścia naszej rozmowy chcielibyśmy uczynić pytanie o granice naszej władzy nad życiem i śmiercią z punktu widzenia medycyny i etyki. Skala postaw z tym problemem związanych jest dość szeroka: od samobójstwa śmiertelnie chorego człowieka, poprzez eutanazję, przerwanie uporczywej terapii, nie podjęcie takiej terapii aż do dość niestety powszechnych postaw polegających na unikaniu kontaktu z lekarzami czy brakiem troski o własne zdrowie.  

Artykuł z numeru

Śmierć i medycyna

W każdym punkcie tego łańcucha znajdujemy moment władzy, decyzji człowieka. Czy ta wolność decydowania o własnym losie powinna gdzieś natrafić na granicę? 

Konstanty Radziwiłł: Myślę, że cały ten problem należy umieścić w kontekście historycznym. Kiedyś ten rodzaj pytania nie miałby bowiem racji bytu. Ludzie nie wiedzieli, co to jest zdrowe życie. Współcześnie pojawiło się pytanie: czy mam obowiązek zdrowo żyć, dbać o swoje zdrowie?

Po drugie, proces umierania i chorowania przebiegał dawniej naturalnie i zazwyczaj szybko. Co prawda, zakaz podawania trucizny na żądanie pojawia się już 2400 lat temu w przysiędze Hipokratesa – zatem problem istniał, ale z całą pewnością na znacznie mniejszą skalę niż w tej chwili, ponieważ nie istniało  przekonanie, jakoby ludzie mieli wpływ na to, co się z nimi dzieje w tym czasie. Oni po prostu chorowali na pierwszą ciężką chorobę i z powodu tej choroby w krótkim czasie umierali.

I trzeci problem: dziś pojawia się coraz więcej pytań o jakość życia, a coraz mniej o jego wartość. Dzieje się tak, ponieważ granica rozdzielająca życie od śmierci nie jest już tak oczywista, jak kiedyś. Dawniej człowiek żył, a potem umierał. Dzisiaj mamy wiele momentów, kiedy znajdujemy się w nieokreślonej bliskości śmierci. Co prawda współcześnie medycyna definiuje śmierć bardzo precyzyjnie – myślę tu przede wszystkim o śmierci mózgowej – ale to generuje również problem naszej postawy w tym okresie, w którym życie już nie jest jakościowo tym, za co je powszechnie uważamy.

To tak po lekarsku na razie…

Halina Bortnowska: To może teraz po pielęgniarsku – chociaż nie jestem zawodową pielęgniarką, pełniłam te czynności długo i raz po raz jeszcze do nich wracam. Do tego z punktu widzenia kogoś, kto się do interesującego nas zjawiska bardzo zbliża za sprawą swojego wieku. Otóż coraz bardziej mnie razi wiara w możliwość rozgraniczania. Te wszystkie pojęcia, które zostały wyliczone stanowią pewne bieguny, ale pomiędzy nimi istnieje praktycznie jakieś continuum. Pomiędzy eutanazją a samobójstwem, pomiędzy eutanazją a niepodejmowaniem uporczywej terapii, czy też terapii w ogóle, i tym ciekawym zjawiskiem swego rodzaju samobójstwa na raty, jakim jest zaniedbywanie swojego zdrowia, czy uparte wykonywanie tego, o czym wiemy, że je skróci bądź przetnie. Brakuje mi w naszym towarzystwie psychologa czy psychiatry, bo dla mnie to są również zjawiska z tej domeny. Samobójstwo nieraz dokonywane jest pod wpływem czynników psychiatrycznych, strasznych stresów związanych z urojeniami, biologicznymi zaburzeniami funkcjonowania mózgu. Z mojej pielęgniarskiej praktyki pamiętam, że na bardzo szlachetnym i prowadzonym przez bardzo praktykującego katolika oddziale nigdy nie rozmawialiśmy ani o przerywaniu uporczywej terapii, ani o eutanazji – była tylko odprawa, podczas której wszyscy chwilę myśleli, następnie ordynator mówił: „pani Iksińskiej to już nie będziemy krwi podawać”. Chwila milczenia, wszyscy się zastanawiają, ktoś protestuje: „nie, ale ona tak czeka, że wnuczka przyjedzie”. „No to dobrze, to jeszcze raz. A tę wnuczkę to trzeba jakoś przyspieszyć, niech ona już nie zwleka”. I tyle. Nie padały żadne z tych słów, które padły w pytaniu. Za to była chwila refleksji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się