fbpx
Halina Bortnowska czerwiec 2009

***

Czas niemały, a dla mnie – pięć lat pisania o różnych godzinach swego rodzaju blogu na ekranie „Znaku”. Pierwszy odcinek był właśnie o majowym rozszerzeniu Unii.

Artykuł z numeru

Śmierć i medycyna

Dla mnie pięć lat to raczej niewiele. Jakaś jedna piętnasta życia! A przecież tak krótka była też II wojna światowa – ale dla mnie długa: prawie połowa przemierzonej drogi, ta ważniejsza, już bardziej po dorosłemu świadoma. Świat przedwojenny ledwie pamiętany, bo przeczyło mu całe nowe doświadczenie pięciu lat wojny.

Myślę o tych, co urodzili się albo zaczęli chodzić do szkoły na krótko przed 1 maja 2004. Dla nich te pięć lat to wszystko; kształt Polski w Europie jest oczywistością. Świat wokół zwyczajnie jest europejski. Życzę im, aby doświadczyli wielości i różnorodności światów człowieka – w porę dla siebie i z radością, a więc by zmiany horyzontu, które muszą nadejść, obracały się na dobro.

Oczywistością europejską – tak bardzo oczywistą, że przestajemy ją dostrzegać – jest rozwiązywanie konfliktów między państwami unijnymi drogą negocjacji,  a nie użycia siły. Nie wyobrażamy już sobie wojen między tą grupą sąsiadów – ani trzydziestoletnich, ani pięcioletnich! Pierwszym zadaniem jest, by nie ulec nawrotom żadnego z możliwych nacjonalizmów. A drugie podobne jest temu: trzymać w ryzach nieunikniony europocentryzm; Europa nie może liczyć na to, że jako całość przetrwa, będąc czymś na wzór osiedla strzeżonego, odgrodzona parkanami od konkurentów, od partnerów, od innych.

Integracja świata? 1 maja myślę o niej nieśmiało, z troską, ze świadomością, że na razie nie potrafimy jej sobie wyobrazić.

Pięć lat różnych godzin to jeszcze mało.

Wokół czuwania

Posyłać

Gdy się zdarzy czuwać przy kimś ciężko chorym lub umierającym, trzeba uważać, by nie dać się pochłonąć obserwowaniu ekranu monitora. Można rozumieć, co oznaczają chwiejne krzywe, lub nie pojmować, co wyraża ich ruch – ale tajemnica dzieje się gdzie indziej. Raczej staram się współczuć z całym ciałem, z jego niemożnością  trwania dalej jako to żywe ciało, z bólem i ustawaniem procesów, które czynią je tym człowiekiem – gdy powiem „ciałem tego człowieka”, to będzie oznaczało rozstanie, bo ciało tego człowieka to nie on, tylko jego zwłoki, to, co opuścił, jego najbardziej intymna własność, teraz zostawiona, porzucona, zamieniająca się w przedmiot, bo ten człowiek zgasł. Towarzyszę mu w gaśnięciu czy może w stawaniu się innym światłem. Wierzyć to zanurzać się w ciemność, prosząc, by tego gasnącego odnalazła i wzięła do siebie jasność, której ja nie widzę, do której  nie przenikam.

Czy naprawdę mam takie myśli? Chciałabym. Staram się, ale poddaję się pokusie patrzenia na monitor. Śmierć jest tym, czym jest w tych myślach. Ale kojarzę ją też z pustym ekranem, choć wiem, że nie ukazuje on wiernie momentu, w którym wszystko już się stało, że gaśnięcie trwa dłużej. Jeszcze wciąż trwa, gdy już ustaje walka o życie widoczna dla towarzyszących ludzi, a potem jeszcze dla czujników, które ją śledzą bez naszej niecierpliwości. Bo wobec tej walki trudno nie być niecierpliwym. Chcemy zatrzymać odchodzącego. I kto wie, może przez to przedłużamy bolesną walkę. Doktor Kownacki z Nowej Huty powiedział kiedyś swoim wolontariuszom hospicyjnym: „Od pewnego momentu trzeba ich posyłać”. Co to znaczy? Nie próbuję wyjaśnić, ale wiem, że to coś rzeczywistego. Dotykam ręki gestem pożegnania, a nie zatrzymywania.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się