W Dziennikach znajdujemy wzmianki o niej w dwóch miejscach. Najpierw pojawia się krótka notatka z roku 1953, kiedy mowa o zebraniu „pewnego katolickiego stowarzyszenia”[1], podczas którego komentowano fragmenty pism Weil w polskim przekładzie. Rok 1956 rozpoczynają dramatyczne zapiski z Mar del Plata, gdzie pod koniec 1955 roku Gombrowicz pracował nad recenzją z Siły ciążenia i łaski zamówioną przez pewien argentyński tygodnik. Dzięki dociekliwości i pasji detektywistycznej Klementyny Suchanow wiemy już, że recenzja ukazała się 9 marca 1956 w piśmie „El Hogar”. Możemy więc zestawić zapiski dziennikowe z tekstem Gombrowicza-recenzenta. Od razu zaznaczmy, że w interesującym nas okresie spośród dzieł Francuzki Gombrowicz znał prawdopodobnie tylko Siłę ciążenia i łaskę – wybór myśli z zeszytów, które pozostawiła po sobie Weil, sporządzony w 1948 roku przez jej przyjaciela i powiernika Gustava Thibona. Można się domyślać, że na zebraniu katolickiego stowarzyszenia dyskutowano właśnie fragmenty Siły ciążenia i łaski (lub passusy ze Świadomości nadprzyrodzonej, wyboru sporządzonego przez Alberta Camusa w roku 1950, którego lwią część stanowi nieco przekomponowany materiał z Siły ciążenia i łaski). Gombrowicz zapewne zetknął się też z tekstami Weil publikowanymi w prasie, np. z Uwagami o całkowitym zniesieniu stronnictw zamieszczonymi w paryskiej „Kulturze” w 1950 roku (numer 4/30 1950), ale dla właściwego sporu z Francuzką istotne znaczenie mają jej zapiski filozoficzno-mistyczne.
W moim krótkim artykule spróbuję odpowiedzieć na dwa pytania. Po pierwsze, do jakiego stopnia Weil była bliska Gombrowiczowi? Po wtóre, dlaczego ostatecznie stwierdził: „Simone Weil i ja, to zaiste dwa najostrzejsze kontrasty, jakie można sobie wyobrazić”[2].
Zacznijmy od pierwszego. Czy można mówić o jakimś pokrewieństwie duchowym Weil i Gombrowicza? Zapewne tak, choć zbieżności tu nie mniej, niż różnic[3]. Mogli być rodzeństwem, bo Witold urodził się pięć lat wcześniej niż Simone (skądinąd heroiczne chrześcijaństwo Weil miało wiele wspólnego z postawą życiową rodzonej siostry Witolda – Ireny[4]). Oboje pochodzili z zamożnych rodzin, co odczuwali (w różnym nasileniu) jako rodzaj winy – Weil działała w ruchu syndykalistycznym i zatrudniała się jako niewykwalifikowana robotnica, Gombrowicz na swój artystyczny i przewrotny sposób sublimował wyrzuty sumienia w Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj, Iwonie, księżniczce Burgunda. czy w Ferdydurke. Za sprawą wyostrzonej inteligencji jeszcze w dzieciństwie bywali (zwłaszcza gdy się nudzili) utrapieniem dla rodziców[5].
Choć Weil miała stać się mistyczką, wychowywali się właściwie obok religii – Gombrowicz podsumował to słynnym (i nie całkiem prawdziwym) zdaniem, że około 15 roku życia przestał się zajmować Bogiem[6], Weil pisała w liście pożegnalnym do ojca Perrin: „Od wczesnej młodości uważałam, że problem Boga jest to problem, do rozwiązania którego brak nam tutaj danych i że jedynym sposobem, aby uniknąć rozwiązań fałszywych, (…), jest nie stawiać go w ogóle. Tak więc nie stawiałam go sobie w ogóle”[7]. Wspólne im było schopenhauerowskie czy też neomanichejskie przekonanie o okrucieństwie i niedoli jako ontologicznej zasadzie świata. Jak czytamy w Sile ciążenia i łasce: „Bóg stworzył świat, który nie jest najlepszym z możliwych światów, ale zawiera w sobie wszystkie stopnie dobra i zła. My znajdujemy się w punkcie, w którym jest on najgorszy ze wszystkiego, co możliwe. Bo poniżej jest już ten poziom, na którym zło staje się niewinnością”[8]. Nie przeszkadzało to jednak Weil upajać się urodą poddanej sile ciążenia natury. Jak wspomina jej przyjaciółka Simone Pétrement, kiedy tylko słyszała o pięknym zachodzie słońca, rzucała wszystko i biegła go podziwiać[9]. Jak wiadomo, u Gombrowicza zachwytu nad zachodem słońca czy rozgwieżdżonym niebem nie znajdziemy[10].