fbpx
Sławomir Buryła czerwiec 2009

Gorzkie prawdy. O książce Barbary Stanisławczyk Czterdzieści twardych

Mówiąc nieskromnie, przez ostatnie lata przeczytałem sporo z tego, co się ukazało na temat Zagłady. Są w tej grupie teksty wspomnieniowe, reportażowe, jest literatura piękna. O Czterdzieści twardych wiedziałem od dawna, wszak pierwsze wydanie książki Barbary Stanisławczyk ukazało się dwanaście lat temu. Nie potrafię dziś powiedzieć, dlaczego wcześniej nie sięgnąłem po ten tom. Raz czy dwa przejrzałem pobieżnie jego treść tak, by się zorientować, czego dotyczy. Wiedziałem więc, że chodzi o ukrywanie Żydów przez Polaków. To mi wystarczało.

Artykuł z numeru

Śmierć i medycyna

Całkiem niedawno – bazując na utworach prozatorskich i tekstach wspomnieniowych – opublikowałem szkic o donosach na Żydów. Gdybym teraz po lekturze Czterdzieści twardych miał napisać go od nowa, nie zmieniłbym nic w jego zasadniczych fragmentach. Jedynie bardziej wyeksponowałbym rolę strachu jako jednego z powodów, dla których wydawano Żydów. Tak się stało, że druga edycja reportaży Stanisławczyk sąsiaduje w czasie z polskim przekładem Daniela w jaskini lwa Nechamy Tec. Autorka biografii Oswalda Rufeisena czyni takie oto wyznanie, które dobrze koresponduje z treścią Czterdzieści twardych: „Oswald uważał, że podczas wojny każdy Żyd miał obowiązek ratowania innych Żydów, i to bez względu na ryzyko własne. Dla Polaka ratowanie Żydów nie było ani powinnością, ani obowiązkiem. Polak, który ryzykował własne życie dla Żydów, dokonywał czynu wykraczającego poza granice obowiązku. Niesienie ratunku należałoby tutaj rozpatrywać na płaszczyźnie moralnej wyższego rzędu, a zdradę takiego czynu jako szczególnie zasługującą na potępienie”.

Jakże przejmująca i prawdziwa jest książka Stanisławczyk. Reporterka unika moralistyki. Jest do bólu szczera. To opowieść o zwyczajnym-niezwyczajnym heroizmie, o heroizmie, który onieśmiela, gdyż nie wije dla siebie wieńca laurowego. Czytając króciutki tekst Pszczoły uciekają od śmierci, nie sposób pozbyć się skojarzeń z powojennym opowiadaniem Jerzego Andrzejewskiego Przed sądem (ze zbioru Noc, gdzie znajduje się słynny Wielki Tydzień). Poznajemy tam losy dwóch Polaków, z których jeden nie wytrzymuje przesłuchania i wydaje przyjaciela wskazując Niemcom miejsce, gdzie uciekające we wrześniu wycofujące się formacje polskie zakopały broń. W finalnej scenie zdradzony przebacza zdrajcy. Andrzejewski przyprawia swą opowieść niemałą dawką moralizatorstwa i patosu. Kto chce poznać mniej wzniosły, ale pewnie bardziej przekonujący obraz ludzkich postaw w sytuacjach granicznych niech sięgnie po Pszczoły uciekają od śmierci. Stanisławczyk przedstawia inwariant zdarzenia, o którym traktuje Przed sądem. Aresztowany Żyd załamuje się i podaje hitlerowcom adres zagrody chłopa, w której go ukrywano. Ginie od kuli żandarma, wkrótce potem zostanie rozstrzelany ów chłop – ojciec rodziny. Nie ma pojednania, nie ma przebaczenia, jest tylko gorycz, są niezagojone rany. Żona zabitego chłopa nie potrafi zrozumieć, dlaczego Żyd, któremu dali schronienie, ich wydał. W tej opowieści nie ma pocieszenia ani happy endu z żydowskimi pieniędzmi w tle. Po wojnie nie zjawił się (bo niby dlaczego) bogaty Żyd, by wynagrodzić im stratę. „Dom, obora, stodoła, jak stały, tak stoją. I znowu się wyróżniają, tylko teraz na minus, bo wokoło młodzi gospodarze wybudowali nowe ładne budynki. Pokupowali nowoczesne maszyny rolnicze, a Henryk Stępniewski nadal orze koniem. (…) Znajomi mówią, że na swoje samotne siedemdziesiąt dwa lata Henryk i tak dobrze sobie radzi. Sam wszystko jeszcze zrobi i w polu, i w domu”. A oto ostatni dwuwers reportażu o rodzinie Stępniewskich: „O Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata żadne z nich się nie starało. Nawet nie wiedzieli, że taki istnieje. A zresztą, »samemu starać się o medal dla siebie?! Jakże to tak, nieskromnie«”. W Czterdzieści twardych zdarza się, że ocaleni zapominają zgłosić swych wybawicieli do odpowiedniej instancji, która zajmuje się przyznawaniem Medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Bywa, iż na drodze do chwały stają względy proceduralne i ten, który ratował musi dostarczyć dowodów swej odwagi. Nie trzeba dodawać, że jest to nader upokarzające.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się