fbpx
Małgorzata Łukasiewicz listopad 2009

Ciasteczka Hoffmanna

„Liskov lubował się w rozmaitych dziwacznych zabawkach i sprawiał nimi Jankowi wiele uciechy. Jeszcze kiedy Janek był dzieckiem, Liskov przynosił mu coś osobliwego przy każdych odwiedzinach. Ofiarowywał mu to jabłko, które obrane rozpadało się na sto kawałków, to jakieś osobliwie uformowane ciastko (…).”

Artykuł z numeru

Czy chrześcijanie przegrywają walkę z czasem?

Jak też mogło wyglądać takie ciasteczko? Ponieważ chodzi o powieść E. T. A. Hoffmanna Kota Mruczysława poglądy na życie, najważniejsze jest, że było inne i dziwne. Może w ogóle nie miało stałej formy, tylko jakąś rozlaną i rozedrganą, bo u Hoffmanna wszystko jest w ruchu i w przejściu. Sybaryta Mruczysław pewnie nie chciałby jeść takich ciastek, za to nadawały się do edukacji przyszłego artysty. Janek to Jan Kreisler, kapelmistrz, alter ego autora, który pod tym pseudonimem ogłaszał swoje dzieła muzyczne.

Abraham Liskov, który czuwa nad muzycznym wychowaniem Kreislera i nad jego losami, zasadniczo jest budowniczym organów. Ponadto konstruuje rozmaite przyrządy optyczne, łudzące zwierciadła oraz skomplikowane ruchome zabawki, automaty, według jego własnego określenia „żywo-martwe rzeczy”. To jeden z rozlicznych magików-mechaników, bez których nie może obejść się Hoffmann. Liskov jest mały, chudy, nosi „rockelor z jasnozielonego berkanu” i trójkątny kapelusik nasadzony na pudrowaną fryzurę z harcapem. Hoffmann zazwyczaj na wstępie charakteryzuje swoich bohaterów przez podanie szczegółów zewnętrznych, opis twarzy, sylwetki i ubioru. Często jako pierwowzór albo inspiracja służyły mu ryciny, karykatury, postaci commedia dell’arte, twórczość Callota, Hogartha, Chodowieckiego. Sam rysował i malował, a będąc dyrektorem teatru w Bambergu osobiście projektował dekoracje i kostiumy. Rozpędzona wyobraźnia Hoffmanna nigdy nie mogła pomieścić się w granicach jednej artystycznej dyscypliny, jednego medium. I mocno oddziaływała na wyobraźnię innych artystów. Jak wiadomo, zwłaszcza muzyków, ale także malarzy, w tym takich jak Delacroix i Paul Klee, a do dziś Hoffmann plasuje się w światowej czołówce najczęściej ilustrowanych autorów.

Lothar, jeden z kręgu Braci Serafiońskich, wyznaje, że zależy mu przede wszystkim na tym, by baśniową fantastykę umieszczać w „teraźniejszości”, w „rzeczywistym życiu”. Niby wbrew egzotycznym wzorom Tysiąca i jednej nocy, ale z drugiej strony właśnie zgodnie z tym wzorem: tragarze, derwisze i kupcy z tamtych baśni to ludzie, których tam i wtedy spotykało się na ulicy. Oczywiście ten, kto głosi hasło zespolenia powszedniej rzeczywistości i fantazji, wie świetnie, że są to dwie różne sprawy i ażeby je połączyć, potrzeba dopiero sztuki. W opowieści Narożne okno złożony chorobą pisarz przekonuje swego kuzyna, że „pierwszym warunkiem” jest „oko, które istotnie widzi”. Stąd też powtarzający się często u Hoffmanna motyw oczu, okularów i w ogóle instrumentów optycznych. Nie mają nic wspólnego z trzeźwym „szkiełkiem mędrca”, przeciwnie, są raczej kluczem otwierającym przejście w wymiar cudowności. W Mistrzu Pchle mamy „szkiełko mikroskopowe”, które pozwala zajrzeć komuś w oczy tak dogłębnie, że można zobaczyć jego mózg i myśli. Gdy Giglio w Księżniczce Brambilli nałożył magiczne okulary sprzedawane przez Celionatiego, „mury pałacowe wydały mu się zrobione z przezroczystego kryształu; nie dostrzegł jednak nic prócz barwnego i niewyraźnego mrowia różnych osobliwych postaci i tylko niekiedy przeszywało go drgnienie jakby elektrycznego prądu, zapowiadając wizje pięknej mary sennej, która, jak się zdawało, na próżno usiłowała się wyrwać z dzikiego chaosu”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się