W niektórych katolickich komentarzach (zwłaszcza w środowiskach tradycjonalistycznych) dominował ton triumfalny: że oto skruszeni schizmatycy wracają wreszcie do „prawdziwej wiary”. Z kolei inni komentatorzy, tacy jak radykalny krytyk papiestwa Hans Küng, rozdzierali szaty, pisząc o zerwaniu z posoborowym dialogiem ekumenicznym i „imperialnych zapędach” Benedykta XVI. W tej sytuacji ewidentnego pomieszania pojęć i brania za rzeczywistość tego, co nią nie jest, trzeba przyjrzeć się faktom.
Po pierwsze, konstytucja Anglicanorum coetibus została ogłoszona w odpowiedzi na „liczne prośby, przedłożone Stolicy Apostolskiej przez grupy duchownych i wiernych anglikańskich”. Niektórzy o zgodę na przyłączenie się do Kościoła katolickiego prosili od dawna. Na przykład: członkowie Tradycyjnej Wspólnoty Anglikańskiej (skupiającej ok. 400 tys. wiernych) czy stowarzyszenia Forward in Faith (należy doń ok. tysiąca duchownych). Powodów ich dystansowania się od Kościoła anglikańskiego jest sporo: zaczęło się od ordynacji kobiet (i obejmowania przez nie funkcji biskupich), potem doszło do tego wyświęcanie aktywnych gejów i lesbijek (w Stanach Zjednoczonych zostają oni nawet biskupami) oraz błogosławienie par homoseksualnych. Wielu konserwatywnych anglikanów mówi o tym otwarcie: wolą jedność z papieżem aniżeli „zsuwanie się w liberalną otchłań” i „rozbicie się na skałach sekularyzmu”. Trudno jednak w tym kontekście atakować Kościół katolicki i Benedykta XVI za to, że zareagował na prośbę anglikanów. To nie był akt prozelityzmu – raczej konsekwencja zasady wolności religijnej.
Po drugie, sami anglikanie traktują ów watykański dokument jako wyraz wielkoduszności Papieża. Ich „powrót” nie oznacza bowiem odwrócenia się od anglikanizmu: jest raczej przyjęciem tradycji anglikańskiej (po akceptacji prymatu Biskupa Rzymu) do wspólnoty Kościoła katolickiego. Konstytucja apostolska traktuje tę tradycję jak „cenny dar, (…) skarb, którym można się dzielić z innymi”. W Kościele katolickim znajdą się zatem całe anglikańskie diecezje (będą one miały status ordynariatów personalnych – czyli diecezji osobowych, bez granic terytorialnych); duchowni anglikańscy będą mogli przyjąć święcenia kapłańskie (możliwe to będzie nawet w przypadku żonatych księży – jednak nie jako reguła, ale jako wyjątek) i biskupie (wyłącznie dla celibatariuszy, jednocześnie możliwe będzie pełnienie funkcji ordynariusza bez sakry biskupiej); liturgię w nowych ordynariatach będzie można sprawować według ksiąg liturgicznych właściwych tradycji anglikańskiej; przewiduje się nawet istnienie osobnych seminariów duchownych. Przyznaję, że przypomina to zarzuconą w posoborowym Kościele praktykę uniatyzmu. Ale uniatyzmem nie jest, co podkreśla kard. Levada, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Anglikanie nie będą bowiem odrębnym „Kościołem zachodnim” (na podobieństwo katolickich Kościołów wschodnich). Kto wie, może jesteśmy właśnie świadkami rodzenia się jakichś form pośrednich?