Wczoraj zaliczyłem tylko lotnisko, dziś wyruszyłem do starego miasta. Na szerokim deptaku za tutejszym ratuszem zaciekawił mnie niekonwencjonalny tłum ludzi. Piątek, popołudnie, polskie miasto nad Bałtykiem, a tu przebierańcy w starozakonnych chałatach. Nie tyle takich jednak jak w żydowskich dzielnicach Londynu czy Nowego Jorku, ile raczej wzorowanych na starych sztychach ilustrujących Biblię. Wielu tych dziwnych „Żydów” (także kolorowo odziane kobiety) krążyło wśród współcześnie ubranych ludzi i krzyczało coś po polsku. Co ciekawe, wśród przebierańców byli także kuglarze, błazny… Cała ta sytuacja przywodziła na myśl jakby starożytny rynek, gdzie można było dostać wszystko i niemal wszystko zobaczyć. O co tu chodzi? Zaciekawiło mnie to widowisko, wciągnęło, nie wiadomo kiedy stałem się jego uczestnikiem.
Stacja I – Jezus na śmierć skazany
Nagle odezwał się mocny głos. Krótko ostrzyżony facet w białej todze i narzuconym na nią czerwonym płaszczu stanął na przedprożu efektownej szerokiej kamienicy i zaczął mówić. Jakiś teatr, pomyślałem. Dwóch żołnierzy w strojach rzymskich legionistów prowadziło pod ręce brodatego mężczyznę przypominającego wyglądem Jezusa z Nazaretu. Ten nie odzywał się, patrzył przed siebie, milczał. Odbywało się coś na kształt sądu. Mężczyzna w todze, pewnie Piłat, przewodniczył. Via dolorosa we współczesnym Gdańsku, dwa tysiące lat po tej prawdziwej z Jerozolimy. Dlaczego tutaj, dlaczego właśnie Gdańsk, czemu inscenizacja odbywa się w środku miasta, a nie gdzieś na obrzeżach, na miejscowej Kalwarii? Miałem wiele pytań i wątpliwości, chwilowo nie miał ich kto rozwiać.
Nagle kolorowy tłum przebierańców zaczął wrzeszczeć: Barabasza, Barabasza, Barabasza… Przecież dobrze znam te słowa, co najmniej raz w roku słyszę w kościele to wezwanie, odczytywane w Niedzielę Palmową. Co innego jednak słyszeć monotonny tekst w zacisznej świątyni, a co innego krzyk tłumu, który przenika do trzewi, pali ci wnętrzności. Trochę się przestraszyłem. Znam prawdę, wiem, kto jest niewinny, a jednak moc tłumu jest potężna. Kiedy nie jesteś w większości, czujesz niepewność swojego zachowania, swojego myślenia. Czy to nie głupie? Przecież to tylko przedstawienie, złapałem się na myśli.
Po raz drugi krzyk tłumu wybił mnie z zamyślenia, kiedy Piłat mruknął coś pod nosem (potem domyśliłem się, że powiedział: „Ecce homo”). Może zresztą celowo mruknął te słowa niezrozumiale, żeby wrzaski protestujących były jeszcze bardziej wyraziste. A może my, bierna masa przyglądająca się temu theatrum, powinniśmy w tym momencie zaprotestować? Krzyknąć: nie, przecież nie masz racji, to Mesjasz, to Bóg, to nasz Zbawiciel! Może On tego dzisiaj ode mnie oczekiwał? Ode mnie, od ciebie, od wszystkich gapiów, zadowolonych z tego, że w nudny piątkowy, szary dzień nareszcie coś się dzieje.