Wiele napisano o osobowości i o zasługach krytycznych Jana Błońskiego. Napisano i wygłoszono wiele wspomnień. Mija rok od śmierci autora Romansu z tekstem. Kończy się okres żałoby. Może czas, by na nowo podejrzeć, na czym polegał kunszt pisarski wielkiego krytyka. Powiadam: na nowo, bo przecież metodę twórczą Błońskiego jego uczniowie (w tym ci, którzy uczyli się od niego niebezpośrednio, ale poprzez lekturę), a także jego adwersarze nieustannie podglądali, choć rzadko i zgoła nieśmiało o tym opowiadali.
Wielkość krytyków najczęściej mierzy się skalą trafności ich ocen. A przecież nie tylko o to chodzi. Bo czymże jest trafność oceny lub celność interpretacji? Zazwyczaj mówi się o nich z perspektywy czasowej, gdy zostaje powszechnie (a wcale to nie znaczy, że jednomyślnie) przyjęta jakaś lektura dzieła czy ocena twórczości pisarza. Wówczas z łatwością można temu czy innemu krytykowi wytknąć sąd, który nie zyskał akceptacji; powiada się wtedy o „pomyłce krytycznej”. Tymczasem „pomyłka” nie istnieje, tak jak nie istnieje jednoznaczna ocena i ostateczna interpretacja. Co najwyżej można mówić o nieznalezieniu odpowiedniego klucza do lektury, ale to jest ryzyko każdego krytyka, również wybitnego. Wielkość zasadza się więc na czym innym. Może na sferze wpływów? Istotnie, im kto ma większą zdolność narzucania własnego zdania, tym bardziej liczy się w obiegu literackim. To też jednak nie jest wystarczająca miara wielkości, bo za tym może stać na przykład siła instytucji. Tym, co decyduje o randze krytyka, jest jego – pisarstwo. Bo dobry krytyk to dobry pisarz. Dobrego krytyka chce się czytać: choćby „się mylił”, choćbyśmy z nim wchodzili w spór. Wielka krytyka jest intensywnym współuczestnictwem w lekturze. Gdy z nią obcujemy, zwielokrotniamy własne przeżycia czytelnicze. Pcha do niej nie tylko ciekawość oceny i potrzeba podpowiedzi interpretacyjnej, ale nade wszystko chęć obcowania z ważnym tekstem.
Powiedzmy zatem jasno: Jan Błoński, będąc krytykiem, pisarzem był!
Żeby podpatrzyć jego warsztat pisarski, przyjrzyjmy się dokładniej jednemu tekstowi. To recenzja z powieści Jerzego Pilcha Spis cudzołożnic. Opatrzona tytułem Sztuka gadania, ukazała się w 21 numerze „Tygodnika Powszechnego” z 1993 roku.
Pierwszy akapit brzmi tak:
Nikogo chyba bardziej nie lubili młodzi pisarze zamierzchłych czasów Polski Ludowej niż wszelkiej maści nierobów, dziwaków, lumpów, nieudaczników, wykolejeńców… i nic łatwiejszego niż zrozumieć przyczyny tej sympatii. Umykali oni przecież normie, planom, kolektywowi!
Zaczyna się od gry przeczeń. „Nikogo… bardziej nie lubili… niż”. Polszczyzna, wbrew zasadom klasycznej logiki, domaga się podwójnego przeczenia. Tutaj jednak przeczenie pełni szczególną rolę, bo w istocie – właśnie zgodnie z zasadami – przynosi afirmację. To nie jest zwykłe „nikogo nie lubili”. Tutaj pojawia się przecież odwrotne przesłanie: oni „najbardziej lubili”. Po co zatem forma przeczenia, która powoduje komplikację znaczenia? Właśnie: o komplikację chodzi. To ceniony chwyt retoryczny, jego celem jest przykucie uwagi odbiorcy. Nie od razu przechodzimy do tego, co najważniejsze. Droga do celu jest kręta. Zaczynamy od „nikogo” po to, żeby przez to wykluczenie (oznaczające wszakże nie „nikogo”, czyli zbiór „wszystkich”, ale tylko „niektórych”) uwydatnić „kogoś”, tych, o których nam tutaj chodzi.