fbpx
Małgorzata Łukasiewicz marzec 2010

Gramatyka włoska dla zakochanych

Naczelna zasada nakazuje czytać i rozumieć w kontekście. Tymczasem kontekst właśnie podmieniono, jakby to były komórki do wynajęcia. Słowa umieszczone pośród innych słów, umocowane w sekwencji fabuły lub wywodu, osadzone w logice integralnego utworu, zostają nagle z tego porządku wyrwane. I okazuje się, że mogą świetnie pasować do całkiem innego porządku.

Artykuł z numeru

Mity w kulturze nadmiaru

Opowieść o Stendhalu w Czuję. Zawrót głowy zaczyna Sebald tak:

W połowie maja roku 1800 Napoleon z 36 000 ludzi przeprawiał się przez Wielkiego Św. Bernarda – przedsięwzięcie, które do tej pory uchodziło na dobrą sprawę za wykluczone. Przez blisko dwa tygodnie nieprzejrzana kolumna ludzi, zwierząt i sprzętu posuwała się z Martigny przez Orsières doliną Entremont, a następnie niekończącymi się, jak się zdawało, serpentynami w górę, ku leżącej dwa i pół tysiąca metrów nad poziomem morza przełęczy, kiedy to ciężkie lufy armat osadzone na wydrążonych pniach trzeba było ciągnąć częściowo po śniegu i lodzie, częściowo po sterczących gołych skałach.

Od razu w pierwszym zdaniu podano do wiadomości, kto gdzie i kiedy co robił. Otwarcie zgodne ze sprawdzonymi regułami. Taki początek potrafi podniecić ciekawość, a zarazem wzbudzić błogą ufność, że ciekawość będzie zaspokojona, bo taki początek z góry obiecuje sowity ciąg dalszy: nieprzejrzana kolumna opowieści będzie się epickimi serpentynami z całym ciężkim sprzętem toczyła naprzód, mimo przeszkód i trudów. Czasem może się komuś wydawać, jakoby literatura wzorowała się na kronikarstwie i swoją wiarygodność opierała na przekonaniu czytelnika, że opowiada mu się coś, co się przedtem już zdarzyło było naprawdę, a opowieści tylko przenoszą tę realną przeszłość w fikcyjną teraźniejszość (albo wręcz wieczność) na papierze. A już daty, precyzyjne i doskonale obiektywne okoliczności czasu i miejsca, szczególnie mocno sklejają literaturę z twardą rzeczywistością. Złudzenia kończą się, gdy przypomnimy sobie zdanie „Markiza wyszła o piątej” – ułożone specjalnie po to, by pokazać, że przecież nie na tego typu oznajmieniach zasadza się moc literatury. (Prywatnie zawsze wyobrażałam sobie tę markizę jako dość pękatą osobę w kostiumie Chanel, co do reszty pozbawiało ją i wiarygodności, i fantazji).

Toteż Sebald, jak wiadomo, buduje swoje opowieści, także tę o Stendhalu, wedle całkiem innego pomysłu.

W kolejnej opowieści z tej samej książki mowa jest o ucieczce Casanovy z weneckiego więzienia. I to zdarzenie ma swoją historyczną datę – nastąpiło w nocy z 31 października na 1 listopada 1756 roku. A dlaczego akurat wtedy? Nie z powodów realno-pragmatycznych, nie dlatego na przykład, że tej akurat nocy straże akurat były bardziej pijane i mocniej spały. Casanova wyznaczył datę ucieczki metodą zbliżoną do sortes Vergilianae, wróżb wergiliańskich, tyle że zamiast Wergiliusza posłużył się Orlandem szalonym Ariosta. Sformułował pytanie: „w której pieśni Ariosta znajdę przepowiednię dotyczącą dnia odzyskania mojej wolności?”, następnie pytanie o strofę i wers. Przeliczał składające się na pytania litery, wyniki zapisywał w formie piramidki i dokonywał jeszcze kilku działań rachunkowych, które dały w rezultacie liczby 9, 7 i 1. Sięgnął do książki, odnalazł pieśń dziewiątą, strofę siódmą, linijkę pierwszą i przeczytał: Tra il fin d’ottobre e il capo di novembre, czyli „pomiędzy końcem października a początkiem listopada”. Casanova jest zdumiony „dokładnością i stosownością tego wiersza”. W Pamiętnikach pisze: „z mojej celi wydostałem się dokładnie z uderzeniem północy w dniu 31 października”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się