Wygląda na to, że z sieci mitów już się nie wyplączemy. Marcowy numer „Znaku” utwierdza nas w tym przekonaniu. W pewnym momencie mogło się wydawać, że chłodny powiew racjonalizacji załatwił sprawę i raz na zawsze przekazał mity departamentowi archeo. Ale przecież trudno nam było przystać na amputację tego, co racjonalne nie jest, a co stanowczo uznajemy za swoje i głęboko ludzkie. Elżbieta Tarkowska w artykule do hasła „mit” w Encyklopedii socjologii (który to artykuł chciałabym dorzucić do rekomendowanych w „Znaku” inspiracji) pisze:
Historia badań nad mitem, dzieje stopniowego włączania tej problematyki w obszar zainteresowań coraz to nowych dziedzin nauki i zupełnie niezwykła jej kariera we współczesnych analizach kultury mogą być najlepszym przykładem szeroko dziś opisywanego i analizowanego procesu zwanego antropologizacją humanistyki (…). Miejsce mitu w humanistyce XX w. może świadczyć o pozycji antropologii, która zdaniem wielu badaczy przejęła obecnie rolę niegdyś odgrywaną w humanistyce przez filozofię.
Mity plenią się, z wewnętrznej potrzeby i przez odgórną nominację, na co dzień i od święta. Pojęcie spuchło i uległo inflacji. Zatarła się różnica między mitem a treściami kultury w ogóle. Nie wiadomo, czy lubić i cenić mit jako niezbędny element duchowego wyposażenia i kompas poszukiwania sensu – czy bać się go jako instrumentu manipulacji. Trudno odróżnić archetyp od stereotypu, a idola od herosa. Mit usadowił się blisko zwykłej, ale miłej sercu nieprawdy.
W tej sytuacji czytelnicze nogi same niosą nas w stronę pisarza, który z mitami (w szerokim rozumieniu) utrzymywał bliski kontakt – mam na myśli Francisa Scotta Fitzgeralda.
Rzecz nie tylko w tym, że na przykład w losach Gatsby’ego odzywa się historia wspaniałego wzlotu i żałosnego upadku, przypominająca historię Ikara. Fitzgerald sięga również do tradycji czysto amerykańskiej, tej, która stworzyła opowieść o pucybucie-milionerze, a w Małych kobietkach ułożyła własny traktat wychowawczy. Sięga po to, by przerobić po swojemu, a gdy trzeba – pozbawić happy-endu. Gatsby wzbił się na wyżyny i stracił wszystko, o czym marzył. Opowiadanie Berenika obcina włosy w kapitalny sposób podstawia w miejsce edukacji małych kobietek kodeks skutecznych zabiegów o sukces, wraz z konsekwencjami. Fitzgerald znakomicie umie zaszczepiać mity – także te z cenzusem antyczności – na współczesnym sobie amerykańskim gruncie. Pośród rodzajowych obrazków, składających się na wyrazisty obraz epoki, pośród pianki obyczajowych migawek natrafiamy od czasu do czasu na odłamki czegoś twardego i nieprzeniknionego.
W historii Gatsby’ego zawiera się doskonale, na modłę antycznej tragedii zasupłany węzeł. Gatsby kocha Daisy, która zamężna jest z Tomem, Tom romansuje z żoną właściciela garażu samochodowego. Daisy jest już niemal gotowa porzucić Toma i związać się z Gatsbym. Tymczasem, przy okazji wspólnej eskapady, panowie zamieniają się samochodami. A potem jeszcze pan z panią zmieniają się przy kierownicy. W efekcie dochodzi do wypadku, nieumyślnie, jak gdyby mimochodem, dosłownie po drodze – na krótkim odcinku autostrady przez pustkowie pomiędzy West Egg a Nowym Jorkiem. Kochanka Toma wpada pod samochód prowadzony przez Daisy i ginie. Następnego dnia mąż ofiary zabija Gatsby’ego, mylnie sądząc, że to z nim żona go zdradzała i że to on spowodował jej śmierć. A na koniec biedak sam odbiera sobie życie. Fatalny ciąg zdarzeń uruchomiła kumulacja namiętności, kaprysów i omyłek. Bezsilną opatrzność na autostradzie uosabia billboard z reklamą dra T. J. Eckleburga, okulisty: „jego oczy, dawno nie malowane, nieco wyblakłe od słońca i deszczu, medytują nieprzerwanie nad tym wysypiskiem”.