No i dobrze. Łącząc w jedno siłę futbolu i potęgę poezji, wygraliśmy olimpiadę, a potem zakwalifikowaliśmy się do finałów mistrzostw świata i też ich o mało co nie wygraliśmy. Po drodze jednak piętrzyły się jeszcze liczne przeszkody, które trzeba opisać, i rodziły się legendy, którym trzeba zajrzeć w zręby.
Druga obok sędziego Padureanu czarna legenda polskiego futbolu nazywa się „faul McFarlanda”. I o ile tamtej już nie sprawdzimy, bo nie zachował się żaden zapis meczu w Starej Zagorze, o tyle weryfikacja tej nie powinna nam nastręczać żadnych kłopotów. Ale po kolei. W V grupie eliminacji do mistrzostw świata przyszło nam zmierzyć się z Walią i Anglią. Najpierw Anglicy wygrali z Walią na jej boisku 1:0, zaś rewanż tych drużyn skończył się remisem 1:1. Potem my na dobry początek przegraliśmy z Walią na jej boisku 0:2 (ostatni mecz Anczoka w reprezentacji). Wskutek tego, kiedy Anglicy przyjechali w czerwcu 1973, żeby dokopać nam w Chorzowie, sytuacja była taka, że oni i Walijczycy mieli już po trzy punkty, a my wielkie łyse zero. Mimo to na stadion przyszło sto tysięcy naiwnych Polaków. Na początku meczu Ciszewski mówi nawet, że sto trzydzieści tysięcy. Potem Ciszewski porusza temat strojów piłkarzy. I wielokrotnie do niego wraca, bo: „Mamy tysiące telefonów, kto jest kto”. Chodzi o to, że Anglicy już przed meczem zamydlili nam oczy, napluli w naszą kaszę typową angielską flegmą i wrzucili nam grzyb do kompotu. Krótko mówiąc, postanowili ubrać się tak jak nasi: w święte biało-czerwone barwy. Przepisy, które na szczęście regulują wszystko, mówią, że w takich razach to przyjezdni mają się przebrać, żeby sędzia odróżniał jedną drużynę od drugiej. Więc oni się przebrali, ale w swej podłości włożyli żółte koszule i granatowe portki. Zapyta ktoś: i cóż jest podłego w żółtym kolorze? Otóż jest to ta słynna brytyjska żółć, która z Anglików zawsze się wylewa w przełomowych momentach historii i która bierze się z rozczarowania tąże historią, gdyż inaczej niż my Anglia nie umie być dumna z rzeczy małych i trawią ją odśrodkowe kwasy rozczarowania, że nie jest taka wielka jak Ameryka i że przypadło jej być położoną w wiecznej mgle, ot co. Odpowiedzialnością za kolor strojów Jan Ciszewski obarczył osobiście trenera Anglików, sir Alfa Ramseya. Ktoś może niepatriotycznie drążyć temat: a dlaczegóż to ten żółty kolor przeszkadzał nam, a Anglikom nie? Zatem – ponieważ Ciszewski nie wyraził tego wprost – niechaj ja odpowiem. Otóż Anglicy już co najmniej od dekady mieli dostęp do barwnej telewizji. U nas zaś dopiero rok wcześniej zaczęto powszechnie nadawać programy w kolorze, ogromna większość kibiców miała odbiorniki, w których żółty i biały oraz czerwony i granatowy nie różniły się niczym. Tak oto brytyjskiej żółci i angielskiej flegmie mogliśmy przeciwstawić jedynie polskie sokole oczy: Ciszewski radził telewidzom odróżniać zawodników po lampasiku na spodenkach Anglików lub po paskach na skarpetach, których nasi mieli jeden mniej.