fbpx
z Timothym Gartonem Ashem i Aleksandrem Smolarem rozmawia Michał Bardel, Henryk Woźniakowski wrzesień 2010

„Wybierzmy lepszą historię”

Trudno mi spekulować nad psychologicznymi potrzebami społeczeństwa. Nie znamy ich, znamy tylko medialne skutki. W pewnym momencie miałem jednak poczucie, że być może sprawa jest prostsza. Że chodzi tu potrzebę chwilowego zerwania ze zatomizowanym, zindywidualizowanym życiem w kapitalizmie, w społeczeństwie konsumpcyjnym. Nadarzyła się okazja, by przypomnieć sobie, jak to jest być razem, wrócić do dawnych uczuć solidarności, współczucia, wzajemności.

Artykuł z numeru

Poszukiwanie nowoczesnego patriotyzmu

10 kwietnia i okres żałoby narodowej, jaki po nim nastąpił, po raz kolejny rozbudziły starą polską debatę nad sensem patriotyzmu. Czy Panów zdaniem tragedia smoleńska i polska zbiorowa reakcja na jej skutki, ujawniły coś istotnie nowego w polskim patriotyzmie? Czy wydarzenia te zmieniają jakoś spojrzenie na polski patriotyzm XXI wieku?

TIMOTHY GARTON ASH: W świecie spotyka się niestety dość często stereotypowy pogląd, że Polacy są nie tyle patriotami, ile nacjonalistami. Jest więc bardzo ważne, by odróżnić te dwie postawy. Patriotyzm to miłość do ojczyzny, nacjonalizm jest natomiast wrogością wobec obcych. Nie sądzę, by 10 kwietnia zmienił cokolwiek w obrazie Polski i Polaków w świecie, prócz tego może, że historia Katynia stała się teraz o wiele lepiej znana niż wcześniej. Drugą ważną zmianą jest niewątpliwie wymiar międzynarodowej reakcji na te wydarzenia: fakt, że prezydent Obama wybierał się na pogrzeb polskiego prezydenta pokazuje, że pozycja geopolityczna Polski w świecie zmieniła się fundamentalnie.

ALEKSANDER SMOLAR: Jednym z problemów, który mnie fascynuje, jest nie tyle sam patriotyzm, co waga pytania o patriotyzm w polskich realiach. Jak pisał klasyk: „Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz”. Otóż powracające pytanie o patriotyzm, częstotliwość jego występowania w naszych debatach, wskazują, że Polacy mają wciąż problem. Tylko z czym? Z własną historią? Z poczuciem zagrożenia? To jest poniekąd szokujące, bo wydaje mi się, że Polska jest dziś krajem o dobrze ustalonej, wyrazistej i historycznie ukształtowanej tożsamości, o bezpiecznych granicach, pozbawionym zewnętrznych zagrożeń itd. Zastanawiające jest zatem uporczywe powracanie tego problemu do sfery publicznej. Ma on zresztą bardzo interesujący aspekt polityczny – wspomnę o nim krótko, choć nie jest on może najważniejszy. Słowo „patriotyzm” w języku publicznym ostatnich miesięcy bardzo często używane było przez część publicystów i przedstawicieli klasy politycznej, jako broń wymierzona w politycznych przeciwników. Kiedy mówiono, że Lech Kaczyński był polskim patriotą (czego nie kwestionuję), to miało to w sobie coś wyraźnie wykluczającego dla jego oponentów. Zdawało się sugerować, że ci ostatni patriotami nie są. Nie ma oczywiście żadnych podstaw dla takich tez i wszystko, co się działo w Polsce, świadczyło o czymś całkiem przeciwnym.

Emocjonalna reakcja społeczeństwa na smoleńską katastrofę była całkowicie zrozumiała. Jednak siła tej reakcji była zdumiewająca. Okazało się, że Polacy odnaleźli się jakoś razem, i to pomimo że mają problem ze wzajemnym zrozumieniem. Znaleźli się razem nie jako społeczeństwo, ale jako wspólnota pod sztandarem. Doszło tym samym do niebezpiecznego zderzenia dwóch – nazwijmy to skrótowo – programów: Polska jako sztandar i Polska jako ciepła woda. O „ciepłej wodzie” mówił jeden z przywódców partii rządzącej, na wpół żartobliwie zresztą, chcąc w ten sposób pokazać pragmatyzm partii, która – przejąwszy władzę – chce rozwiązywać konkretne problemy. Ale oto stanęliśmy w sytuacji, w której sztandar może wygrać, to znaczy zwyciężyć może poczucie odnalezionej wspólnoty, zebrania się razem, utożsamienia się z państwem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się