„…wprzód zmienię twoją postać, aby nikt, ni oni
Nie poznali, kto jesteś: skurczę piękne członki,
Z głów postrącam ci jasnych kędziorów pierścionki,
Na grzbiet łachman narzucę, byś pozór miał wstrętny,
Ten wzrok, taki iskrzący, zmienię w mdły i smętny.”
Tak też się dzieje. Do sekretu dopuszczony zostaje tylko Telemach, a potem dwaj pasterze, wierni dawnemu panu. Maskarada wprowadza w błąd wszystkich, z wyjątkiem psa i starej piastunki. Odyseusz nie wypada z roli, z przykładną pokorą znosi zniewagi zalotników, aż do wielkiej sceny z napinaniem łuku, kiedy bierze odwet. Własną postać przybiera z powrotem dopiero w Pieśni XXIII. Odyseusz, jeśli chciał zachować incognito, mógł przedstawić się jako rozbitek, ofiara morskiej przygody, tak jak zrobił to na dworze króla Feaków. Ale nie, przybywa do własnego domu jako nędzarz, żyjący z jałmużny i poniewierany. Bardzo ciekawie wypada w tej historii Penelopa. Wiadomo, jak czekała na męża, jak tęskniła i jakich sposobów się imała, by trzymać na dystans zalotników. A jednak nie spieszy się z powitaniem, przeżywa rozterkę:
„schodząc, w myśli zaczęła układać,
Jak męża przyjąć: czy go z daleka wybadać,
Czy się rzucić na szyję, ucałować lice?”
Nie przekonują jej perswazje piastunki, że przybysz ma na nodze taką samą bliznę jak Odyseusz, ani że brawurowo dokonał aktu zemsty. Zemstę mógł przecież wziąć na siebie oburzony nieprawością bóg. Bóg mógł też bez kłopotu wcielić się w zewnętrzną postać Odyseusza, razem ze wszystkimi znakami szczególnymi. Mało to takich wypadków opisują mitologiczne przekazy? „Tylu oszustów włóczy się po świecie!…” Penelopa przeprowadza więc pamiętny test. W obecności przybysza każe piastunce wynieść łoże z małżeńskiej sypialni i przygotować posłanie. Przybysz dziwi się i głośno wyraża oburzenie, czym dowodzi, że naprawdę jest Odyseuszem. Łoża bowiem nie można ruszyć z miejsca, ponieważ sam Odyseusz swego czasu wbudował je w rozłożysty pień oliwki i wrośnięte jest w ziemię, a wiedzą o tym tylko oni, małżonkowie. Wygląd to jeszcze nie dowód, łatwo można przybrać dowolny wygląd. Podszyć się pod cudzą przeszłość to już co innego. Wiarygodnym dowodem tożsamości jest dopiero pamięć, i to ta najbardziej intymna, sekretna.
I mijają wieki, kończy się czas epopei, przychodzi czas rycerskich romansów. Tristan poznaje Izoldę. W tej historii, rozgrywającej się między Bretanią, Irlandią i Kornwalią, morze i żegluga też odgrywają znaczną rolę. Norwescy kupcy spuszczają Tristana w czółnie w pobliżu wybrzeży Kornwalii, gdzie panuje jego wuj, król Marek, morze popycha barkę z bliskim śmierci Tristanem w stronę Irlandii, ku spotkaniu z Izoldą. Magiczny napój miłosny wypijają oboje na pokładzie statku. Niepewny i nieobliczalny żywioł morski rządzi zdarzeniami. Kolor żagli zwiastuje dobrą albo złą nowinę. Ale Tristan nie jest żeglarzem, jest rycerzem i zdobią go chyba wszystkie możliwe rycerskie przymioty i sprawności. Zna się na wymogach honoru. Świetnie daje sobie radę z różnymi rodzajami broni, w tym z łukiem – ujrzawszy zaledwie cień głowy przeciwnika na ścianie, umie odwrócić się błyskawicznie i, nie celując, trafić. Jest znakomitym myśliwym, umie wedle reguł sztuki oprawiać ubitą zwierzynę, umie układać psy myśliwskie, co przyda się, gdy trzeba będzie nauczyć Łapaja, by szczekaniem nie zdradził miejsca ukrycia kochanków. W podobnych okolicznościach przyda mu się umiejętność naśladowania ptasich głosów. Zresztą Tristan sam śpiewa urzekająco.