W swojej ostatniej książce Nadzieja leczy autor przyznaje, że jest raczej teologiem koncentrującym się na jednym problemie niż takim, który zajmuje się wieloma zagadnieniami. Można przypuszczać, że w historii polskiej teologii Wacław Hryniewicz zapisze się jako głosiciel nadziei powszechnego zbawienia, mimo niewątpliwych dokonań na polu ekumenizmu i próby stworzenia teologii paschalnej. Tyle że dla jego zażartych krytyków ta koncentracja na jednym temacie oznacza – co autor konstatuje z pewną goryczą – że pisze ciągle to samo, więc nie warto go czytać. On sam z tym się nie zgadza, stwierdza, że problem nadziei ujmuje z różnych stron i go pogłębia. Bez wątpienia tak jest, bo na przykład w książce Świadkowie wielkiej nadziei obszernie przedstawił nauczanie Ojców Kościoła na temat nadziei, czego nie dokonał w żadnym swoim poprzednim dziele. Zarzuty krytyków Wacława Hryniewicza nie są jednak zupełnie bezpodstawne, bo podczas lektury jego książek można natrafić na wręcz dosłowne powtórzenia z pierwszej książki o nadziei Nadzieja zbawienia dla wszystkich. Niekiedy zdaje się brakować w nich wskazania jakichś zupełnie nowych źródeł nadziei, jakiejś istotnie nowej argumentacji. Nie musi to jednak oznaczać, że nie następuje rozwój myślenia o nadziei, ewolucja i doprecyzowywanie poglądów, jeśli zaś dzieło rozumieć po Ricoeurowsku jako zaproszenie czytelnika do zamieszkania w proponowanym przez autora świecie, to zaproszenie to, mimo że dotyczące tego samego świata, może za każdym razem wyglądać inaczej, a i ten świat może zyskiwać nowe wymiary.
Widać to wyraźnie w Nadzieja leczy. Na dodatek autor założył, że ma to być książka inna niż dotychczasowe, to znaczy skierowana bardziej do niefachowców niż fachowych teologów. I rzeczywiście, przypisów i odwołań do innych autorów jest w niej znacznie mniej niż w poprzednich pracach, a częstokroć Wacław Hryniewicz tylko wskazuje, że o danym problemie mówił już gdzie indziej. Dużo mniej jest w niej również fachowej terminologii teologicznej, a gdy się pojawia, jest wyjaśniana. Jest to więc lektura dla niefachowców, co nie znaczy, że mogą ją pominąć ci, którzy są bardziej zaznajomieni z problemami teologicznymi.
Jej inność bierze się również z tego, że została ona napisana po doświadczeniu przez autora w 2008 roku ciężkiej choroby i śmierci klinicznej. Wacław Hryniewicz znalazł się wówczas blisko tego momentu, w którym wiarygodność głoszonej nadziei zostałaby ostatecznie zweryfikowana. W książce opisuje swoje doświadczenie. Tak bardzo osobisty wątek jest czymś, czego do tej pory nie było w jego pracach i co nieczęsto się zdarza w twórczości teologicznej. Tym bardziej, że nie jest to żadne spektakularne doświadczenie. Autor swoje odchodzenie ze świata opisuje jako spokojne zapadanie się w życzliwą ciemność, która ma w sobie coś z rozjaśnienia. Co byłoby dalej? Tego się nie dowiemy, bo podczas tego zstępowania w ciemność autor, jak mówi, został zawrócony, wręcz zatęsknił do świata żyjących. Była to tęsknota, by wrócić i coś jeszcze zrobić. I znowu nie były to jakieś wielkie pragnienia. Autor mówi szczerze o tym, że chciał dokończyć pisanie książki Świadkowie wielkiej nadziei, może napisać coś jeszcze. To doświadczenie i doświadczenie towarzyszące zmaganiom z rakiem skłoniły go jednak do mocniejszego skoncentrowania się na poszukiwaniu takiego rozumienia Ewangelii, które dawałoby ludziom więcej nadziei. Autor jest przekonany, że to ona powinna przenikać nasze myślenie religijne i towarzyszyć nam od początku do końca, bo bez nadziei nie sposób zmagać się z przeciwnościami, żyć z pogodą ducha i ufnością. Uważa wręcz, że nadzieja leczy. I Wacław Hryniewicz podejmuje się roli lekarza nadzieją leczącego nasze myślenie religijne.