Korzystając z wykutych jeszcze w stalinowskiej kuźni wzorców wzbogaconych o techniczne nowości PR XXI wieku, warzy cowieczorną kaszę w głowach milionów widzów. Nawet jeśli słuchają jednym uchem czy spozierają jednym okiem, ich pole myślenia jest ograniczone informacjami i opiniami sformułowanymi w Centrali. Nie potrafi ą wyobrazić sobie świata wyglądającego inaczej niż w okienku TV. Tworzą milionowe zastępy o wspólnej głowie. To jedna Rosja. Ale jest i druga: 24 miliony ludzi co dzień wchodzących do internetu. Miliony głów oswajających sztukę myślenia niezależnego, własnego, osobnego, na tematy samodzielnie wybrane. I stało się tak, jakby każde ich kliknięcie, każde uderzenie w klawiaturę powodowało drgania budzące usypiane przez całą Putinowską dekadę rosyjskie społeczeństwo obywatelskie. Podczas koszmarnych pożarów pustoszących tego lata Rosję Centralną setki ludzi „wyklikało” wspólną pomoc pogorzelcom, zebrało pieniądze i rzeczy, zakupiło piły elektryczne i rękawy pożarnicze dla ratowników, utworzyło specjalny portal, zorganizowało logistykę przekazywania pomocy. Tysiące – dzięki internetowi – przekazują sobie także informacje o miejscu i czasie antyrządowych demonstracji i przychodzą bronić przez wiele miesięcy lasu w podmoskiewskiej dzielnicy Chimki przed wyrębem pod budowę autostrady. I tysiące pojawiają się na demonstracjach w centrum Moskwy oraz Petersburga każdego 31 dnia miesiąca, po to by bronić swego prawa do zgromadzeń i demonstracji, gwarantowanego przez 31 artykuł konstytucji. Czego ta władza tak się boi, że zebranych pałuje; wrzuca do milicyjnych autobusów, gdzie niejednemu i rękę złamano; zamyka w śmierdzących aresztach; skazuje na więzienie? I dlaczego – jeśli jest pewna słuszności swego postępowania – nie chwali się tym pałowaniem i połamanymi rękami przed narodem w cowieczornym telewizyjnym informacyjnym show? Przeciętny telewidz rosyjski jeśli już się dowie, że 31 grudnia 2010 roku aresztowano m.in. Borysa Niemcowa, to usłyszy zapewne, że „za pobicie milicjanta” i „wzywanie do rozruchów” (gdy w rzeczywistości krzyczał on: „Szczęśliwego nowego roku!”). Na pewno się jednak nie dowie, jaka była przyczyna i jaki był cel demonstracji. Nie dowie się też ani tego, że niegdysiejszy wicepremier jest teraz liderem opozycyjnego ruchu społecznego Solidarność, ani tego, że dwie pierwsze doby spędził w nieogrzewanej celi, bez okna i pryczy. Nie dowie się, że ani ta organizacja, ani żaden inny społeczny ruch opozycyjny nie może zamienić się w partię, bo władze nie dadzą mu rejestracji. Partia może brać bowiem udział w wyborach do Dumy, a jakieś tam stowarzyszenie – nie może. No to nie będzie w Rosji partii zagrażających głównej, kremlowskiej. I już. Nie dowie się telewidz i tego, że dzienni karze od teraz nie będą mogli fotografować czy opisywać jakiegoś zdarzenia bez pisemnego nakazu z redakcji. Nie dowie się też, dlaczego naprawdę siedzi siódmy rok za kratami Michaił Chodorkowski, którego 30 grudnia 2010 roku skazano na dalsze długie więzienne lata. I do głowy mu nie przyjdzie na przykład, że niejakiego Aleksieja Manannikowa (w 1982 roku skazanego za popieranie polskiej Solidarności na trzy lata więzienia) 23 grudnia prosto z sali sądu zabrano do szpitala psychiatrycznego za to, że upierał się przy oskarżeniu sędziego o oszczerstwo. Obywatel telewizyjnej Rosji będzie więc zasypiał spokojnie, wierząc, że – jak to lubią nazywać władze – „wszystko jest pod kontrolą”.
Chcesz przeczytać artykuł do końca?
Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.