fbpx
Dominika Kozłowska marzec 2011

Po co nam Gross?

Bardzo chętnie robimy rachunki sumienia za innych. Żądamy od Rosjan rozliczenia Katynia. Od Niemców potępienia działalności Eriki Steinbach. Sami zaś mamy problemy z otwartą dyskusją o trudnych momentach naszej przeszłości. Uważamy, że jako naród ponieśliśmy ofiarę, która zamyka dyskusję o winie. Czy bowiem ofiara może być winna? Czy powinna myśleć o oczyszczeniu? Czy może mieć na rękach krew innych ofiar?

Artykuł z numeru

Po co nam Gross?

„Zgrossa!” – napis takiej oto treści pojawił się niedawno na bramie Wydawnictwa Znak. Także na stronach niektórych prawicowych portali, na przykład www.narodowcy.net, www.prawica.net, a nawet na Facebooku publikowano wezwania do bojkotu Grossa i Znaku z powodu wydania nowej książki Jana Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross pt. Złote żniwa. Nie należy się temu dziwić. Wojna, jaka rozpętuje się przy okazji premier takich książek, towarzyszy także innym kontrowersyjnym wydarzeniom: paradom równości, debatom o in vitro, aborcji czy legalizacji związków partnerskich. Można zatem uznać, że reakcje na tę publikację wpisują się w standard społecznych zachowań, charakterystycznych zresztą nie tylko dla Polski. Z drugiej jednak strony – każą się zastanowić, czy nawoływanie do bojkotu nie jest w gruncie rzeczy jakąś formą cenzury, podobnie jak chęć uniemożliwienia organizowania parady wolności? Inną sprawą jest pytanie, jak wygląda drugi nurt reakcji na Grossa, czyli pogłębiona debata toczona na łamach opiniotwórczych czasopism. To właśnie jakość tej debaty, a nawet sama zdolność do jej prowadzenia obrazuje poziom dojrzałości naszego społeczeństwa.

Tradycje demokracji deliberatywnej, kładącej nacisk na rozmowę jako narzędzie podejmowania wspólnotowych decyzji i szukania społecznych kompromisów, nie jest w Polsce zbyt silna. Nie chodzi tylko o to, że większość debat, również tych prowadzonych przez polityków przed kamerami, nie spełnia podstawowych wymogów racjonalnego dyskursu, w ramach którego racje prezentowane przez uczestników powinny być  formułowane w zrozumiałym, intersubiektywnie komunikowalnym języku i mieć charakter merytoryczny, a nie emocjonalny czy czysto retoryczny. Zasadniczy problem dotyczy raczej kwestii granic dopuszczalnej rozmowy. Wydaje się, że demokracja tym właśnie różni się od innych ustrojów, że nie wyznacza z góry granic dla debaty jako sposobu wypracowywania społecznego kompromisu. Nie zakłada tematów tabu, obszarów wyłączonych z dyskusji, z którymi dojrzałe społeczeństwo nie mogłoby się zmierzyć.

Płaszczyzny debaty

Obecna odsłona dyskusji o Złotych żniwach rozgrywa się na trzech płaszczyznach. Pierwsza z nich to rozmowa o wynikach badań nad trzecią fazą zagłady Żydów. Jak wiadomo, Złote żniwa w części faktograficznej opierają się na materiałach zgromadzonych przez badaczy skupionych wokół Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Są to przede wszystkim ogromne ilości zeznań z przesłuchań, sprawozdań z procesów sądowych, notatek z wizji lokalnych, wypisów z dzienników, wspomnień, spisanych opowieści naocznych świadków tamtych wydarzeń. Trudno owe źródła zignorować. Wyłaniający się z nich obraz ogromu cierpienia, okrucieństwa, strachu, upodlenia, którego doświadczyli Żydzi, jest wstrząsający.

Choć samych faktów nikt już dziś nie neguje, pojawiają się inne pytania: „Dlaczego wracamy do tej sprawy tak późno? Po tak wielu latach? Czy jest jeszcze sens odgrzebywać te sprawy?” (Piotr Semka, Biedny Polak patrzy na Grossa, „Rzeczpospolita”, 26 stycznia 2011, s. A12). „Właściwie dlaczego dopiero 65 lat po wojnie Gross stawia tezę, że Polacy byli współuczestnikami Holokaustu? Obrońcy pisarza wskazują, że najpierw musieliśmy wyjść z zamrażarki komunizmu, aby można było rozpocząć uczciwe badania i naruszyć pewne tabu. Zapewne. Ciekawe tylko, że ten sam okres nie rozbudził jakoś debat skierowanych przeciw innym pomocnikom w czasie innej okupacji. Jakoś nie słychać o próbach otwarcia dyskusji o tym, w jakim stopniu łapankom i deportacjom NKWD towarzyszyła gorliwa pomoc sąsiadów – Białorusinów, Ukraińców, Żydów i Polaków. Nie próbuje się wyliczyć, ilu polskich policjantów, leśników, osadników wojskowych wymordowano, zanim zjawili się Sowieci. Ile dworów splądrowano? Jaka była skala donosów na ukrywających się oficerów czy policjantów? (…) Im dalej od wojny, tym więcej bolesnych rozdziałów współżycia z sąsiadami staraliśmy się raczej zamykać, niż z hukiem otwierać” (tamże).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się