Wydarzenia, które wstrząsnęły Polską w ostatnim roku, w roku nietypowym i symbolicznym, ponieważ zapoczątkowanym 10 kwietnia, wywołały zarówno polityczną, jak i medialną polaryzację postaw polskiego społeczeństwa. Silna reakcja różnych środowisk, najpierw na śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a potem na wywołaną przez tę tragedię żałobę narodową, pobudziła do postawiania pytania, czy nie byliśmy świadkami ujawnienia się sprzecznych tradycji w polskim myśleniu o treści i formie naszego politycznego bytu, z jednej strony narodowo-romantycznej, z drugiej – liberalnej. Trzeba na tę sprawę, jak sądzę, spojrzeć inaczej – owszem ujawniły się dwie aktualne wizje, ale trudno równorzędnie nadawać im miano „tradycji”. Zbyt wiele w nich doraźnych akcentów. Zresztą sprawa jest prawdopodobnie jeszcze bardziej skomplikowana i wymaga odrębnego spojrzenia.
Czy istnieje w Polsce liberalizm?
Być może trzeba najpierw twardo powiedzieć, że w Polsce nie ma żadnej tradycji liberalnej, której moglibyśmy przypisać jakieś większe i samodzielne znaczenie. W eseju Polska opowieść. Rozważania o podmiotowej narracji Polaków w czasach pesymizmu[1], który był pewnego rodzaju próbą hermeneutyki polskości i udzielenia odpowiedzi na pytanie, czym „w zasadzie” jest polskość, nazwałem te różne impulsy polityczne i społeczne stojące wyraźnie w opozycji do głównego prądu naszych tradycji społecznych i politycznych „narracjami drugimi”. Analiza rzeczywistości i ludzkiej świadomości wyrażona w tekstach, ale i praktycznych postawach Polaków, każe stwierdzić, że „narracje drugie” są niespójne, rozproszone, a przez to dość marginalne. Oczywiście ich reprezentanci próbują budować, obecny także w mediach, narracyjny wizerunek istnienia jakiejś Polski kontrpatriotycznej, czy kontrkatolickiej trwającej przez wieki. To fałszywa wizja. Próbowali tego przed paru laty we wspólnym wywiadzie – by podać jakiś konkretny przykład – Sławomir Sierakowski i Andrzej Walicki[2]. Oczywiście skupiali się oni na wątku lewicy liberalnej, ale nawet spotkanie w takim kontekście tych dwóch rozmówców wydaje się pewnego rodzaju rekonstrukcją i „teatrem” ciągłości tradycji, której nie ma. Co wspólnego mają ze sobą lider środowiska nowej lewicy, walczącego o prawa gejów i obsługującego agendę młodzieży uniwersyteckiej, z wiekowym profesorem, którego kariera naukowa nieuchronnie powiązana jest z bronioną przez niego Polską komunistyczną. Widzę tu pewien wizerunkowy deal, a nie ciągłość liberalnej tradycji. Chyba że wspólny jest im profesor Kroński, jakiego znamy z korespondencji z Miłoszem, marzący o „wymianie Polski” sowieckimi kolbami. Tyle że to żaden liberalizm.
Pokolenie JP?
Nasz świadomy liberalizm to przede wszystkim środowiska inteligencji różnych pokoleń, które formułują swoje diagnozy na temat Polski przez pryzmat liberalnych tekstów kultury zachodniej. Polska kultura nie posiada tradycji autorów „liberalnych”, którzy wprowadziliby dzięki swoim dziełom kulturową odrębność od zasadniczego zrębu romantycznego etosu, z jakim mamy do czynienia w Polsce. Po katastrofie w Smoleńsku wydawało się, że powstaje w Polsce, skupiony wokół Ruchu Poparcia Janusza Palikota, sojusz niektórych kręgów intelektualnych i ludzi młodych, reprezentujących wykształcone, wielkomiejskie nowe pokolenie. Okazało się, że mieliśmy do czynienia ze złudzeniem – pokazały to badania opublikowane przez „Rzeczpospolitą”[3]. Palikota popierają przede wszystkim ludzie słabiej wykształceni, a więc łatwiej poddający się wykorzenieniu, mniej odporni na medialny spektakl i kulturowe wzorce przychodzące do nich poprzez kulturę masową. Wzorce te nie zawsze explicite są obyczajowo integralnie liberalne, a przecież liberalizm obyczajowy jest ważnym elementem dzisiejszego dyskursu politycznego. Trudno tu nawet powiedzieć, że to tendencje „Zachodu”, raczej tego odrębnego i globalnego świata, jakim jest telewizja czy Internet. Byliśmy zatem świadkami, podczas żenujących scen na Krakowskim Przedmieściu wiosną i latem 2010 roku chwilowego, w zasadzie wirtualnego zjednoczenia grup, które normalnie się ze sobą nie stykają. A jednak wokół tej medialnej quasi-rzeczywistości próbowano wykreować rzeczywistość polityczną.