W swej trylogii Jezus z Nazaretu, której drugi tom niedawno trafił na półki księgarskie, Joseph Ratzinger/Papież Benedykt XVI twierdzi stanowczo i jednoznacznie, że gdyby w Ewangeliach „historyczności istotnych słów i wydarzeń rzeczywiście nie można było dowieść w sposób naukowy, wiara straciłaby swą podstawę” (t. 2, s. 117). Metoda historyczna nie może dostarczyć dowodów na każdy szczegół zawarty w ewangelicznych opowieściach o Nauczycielu z Nazaretu, jednak „pytanie, czy podstawowe przekonania wiary – także przy poważnym traktowaniu aktualnej wiedzy egzegetycznej – są historycznie możliwe i wiarygodne” ma dla chrześcijan „zasadnicze znaczenie” (t. 2, s. 117). W drugim tomie autor opisuje pobyt Jezusa w Jerozolimie, jego proces, egzekucję i zmartwychwstanie. Historyczności tych właśnie wydarzeń Benedykt XVI chce „dowieść w sposób naukowy”.
Czy ten cel zostaje osiągnięty? Ksiądz Grzegorz Strzelczyk z jednej strony chwali Papieską krytykę badaczy o „pooświeceniowej mentalności”, z góry wykluczających działanie Boga w świecie. Z drugiej – zarzuca Benedyktowi XVI podjęcie zbyt wielu zagadnień jednocześnie, co doprowadziło do nadmiernie powierzchownego ich potraktowania. „To z pewnością nie wystarczy specjalistom. A czytelnika mniej zorientowanego w stanie współczesnej dyskusji wokół problemu »Jezusa historycznego«, a jednocześnie borykającego się z egzystencjalnymi pytaniami, jakie ona ubocznie generuje, może wprawić w pewne zakłopotanie”.
Recenzent „Tygodnika Powszechnego” nie rozwija tych uwag. Warto jednak zadać sobie trud i dokładniej zbadać oba zarzuty. Biorąc pod uwagę, co chrześcijanie mają tutaj do zyskania lub do stracenia, brzmią one intrygująco i poważnie. Najpierw zajmę się problemami, jakie może mieć z książką Papieża niespecjalista.
*
Załóżmy, że pracę Benedykta XVI otwiera młody, inteligentny czytelnik, zainteresowany początkami wiary chrześcijańskiej, student uniwersytetu albo seminarium duchownego. Słyszał on już wcześniej, że krytyczna analiza Ewangelii doprowadziła niektórych – zwłaszcza protestanckich – badaczy do przekonania, że „Jezus historyczny” był inny niż „Chrystus wiary”, o jakim naucza Kościół. Dlaczego więc nie przeczytać książki Papieża, który postanowił osobiście rozprawić się z tego typu sensacyjnymi teoriami? Styl Benedykta XVI jest przejrzysty, książkę czyta się o wiele łatwiej i przyjemniej niż pierwszą część trylogii.
Pierwszą drobną niejasność można zauważyć w związku z ucieczką chrześcijan z Jerozolimy zagrożonej wojną żydowsko-rzymską toczoną w latach 66–73. Powołując się na pisarzy z IV wieku, Papież podaje, że na skutek nadprzyrodzonego ostrzeżenia „jeszcze przed oblężeniem Jerozolimy chrześcijanie zbiegli za Jordan, do miejscowości Pella” (s. 39). Na następnej stronie czytamy jednak o „ucieczce judeochrześcijan”. Trudno nie zapytać: Kim byli ci „judeochrześcijanie”? I czym się różnili od „zwykłych” chrześcijan? Kilkanaście stron dalej innego rodzaju problem. Zdaniem Papieża, „wielka teologiczna wizja Listu do Hebrajczyków jest tylko szczegółowym rozwinięciem tego, co w zalążku zostało powiedziane już przez Pawła” (s. 51). Dlaczego Papież wyraża się tak, jakby List do Hebrajczyków nie był dziełem Pawła z Tarsu? Na stronie 85 podobna niespodzianka. Joseph Ratzinger powołuje się na tekst nazwany Didache. Trudno odgadnąć, dlaczego Papieża zainteresował apokryf. Jeśli takie teksty miałyby zawierać wartościowe informacje o Jezusie, czy nie oznacza to, że chrześcijanie, skupiając się na kanonie, sami sobie jakoś ograniczają dostęp do wiedzy o Nauczycielu z Nazaretu? Raz po raz Joseph Ratzinger zdaje się nie dostrzegać pewnych konsekwencji swoich komentarzy.