Krzysztof Michalski
„Cywilizacja, w której tkwię, zaprzecza religii” – pisał Miłosz w szkicu „O zgiełku wielu religii”. Różnorodne, sprzeczne, niekoherentne, nie dające się sprowadzić do żadnego wspólnego mianownika formy życia w Kalifornii przypominały mu starożytny Rzym. „Wydaje mi się – komentował – że zamknęło się koło, że dziś, jak kiedyś w Rzymie musiał szaleć zgiełk konkurujących ze sobą bogów, o których wszyscy wiedzieli, że są wydrążeni od wewnątrz, że są figurami mowy, i że dziś, tak jak i wtedy im bardziej rozpowszechniała się ta wiedza, tym chciwiej chwytano się formy, czysto językowego, używanego po to, żeby się wzajemnie upewniać, obrzędu”.
Nie znaczy to bynajmniej – przekonywał dalej – że jesteśmy świadkami śmierci religii; nie, religia nie umrze – póki życie nie przestanie być „ciężarem nie do udźwignięcia, dźwiganym jednak dzięki mieszaninie ślepoty i heroizmu”, ciężarem, trzeba by dodać, którego nie zmniejszy żadna instytucja społeczna, żaden ludzki wynalazek. Stąd niezniszczalna potrzeba religii, potrzeba Boga, potrzeba jakiegoś „Ty, do którego mógłbym się zwrócić, nie umiem przemawiać do chmur i kamieni. Tymczasem istniejące religie tylko częściowo zaspakaja te tęsknotę… albo nie zaspakajają jej wcale. A wtedy całą cywilizację spowija aura religijnego oczekiwania i poszukiwania.”
Różnorodność i zgiełk dzisiejszych religii jako symptom ich schyłku, nie żywotności (jak by się na pozór wydawało), podobnego do schyłku pogaństwa w upadającym Rzymie. Końca dotychczasowych form życia religijnego, co stawia nas przed koniecznością szukania nowych – bez gwarancji, że je znajdziemy. Czy to słuszna diagnoza? Spróbujmy przyjrzeć się jej założeniom.
Po pierwsze, rzucająca się Miłoszowi w oczy cecha nowoczesnej religijności to jej różnorodność, a wiec w rezultacie, dodajmy, jej refleksyjność: w zachodnich społeczeństwach (ba, nawet w Polsce) religia coraz rzadziej jest naturalnym rytmem dnia codziennego, coraz częściej jest wyborem spośród wielu możliwych opcji – wyborem, który wymaga uzasadnienia, a wiec refleksji. Nowoczesność sprzyja zatem poszukiwaniu Boga, człowiek nowoczesny to ten, co szuka religii, nie ten, co już ją znalazł.
Po drugie, co to znaczy „szukać Boga”, szukać religii? Kto to jeszcze robi? Czy to w ogóle istotne zjawisko społeczne? Czy współcześnie religia nie jest, nie staje się coraz bardziej marginesem? Miłosz zdaje się sądzić, że tak nie jest, choć uważa instytucjonalną potęgę organizacji religijnych za pozór, za bańkę mydlana. Być może ma racje, być może religia – jeśli zdefiniujemy ją jako wysiłek znalezienia całościowego sensu w życiu każdego człowieka – obecna dziś życiu społecznym nie tylko w postaci kościołów, sekt czy sprytnych kaznodziei, lecz także, podskórnie, w podstawach pozornie świeckich instytucji kulturalnych czy politycznych, w organizacji społeczeństwa, w motywacjach uprawiania nauki, w filozoficznych pojęciach porządkujących także i dziś, w nowoczesnym zachodnim społeczeństwie, wyznacza naszą orientację w świecie?