Wśród specjalistów oraz publicystów trwa od dawna (co najmniej od pojawienia się demokracji, a w zasadzie od początku filozofii politycznej) dyskusja na temat tego, w jakim stopniu, podejmując decyzje polityczne, kierujemy się rozumem, a w jakim emocjami. Sprawa jest jednak źle postawiona, ponieważ we wszystkich ludzkich zachowaniach role i rozumu, i emocji są zawsze obecne, zapewne w różnych proporcjach, ale nie potrafimy dokładnie tych proporcji określić. Miłość ma elementy racjonalne, a gra na giełdzie, emocjonalne. Jak zatem można mówić z sensem o roli rozumu, a przede wszystkim roli emocji w polityce?
Jedyne sensowne i historycznie sprawdzone postępowanie, w rozumieniu zarówno intelektualnym, jak i praktycznym, polega na tym, by nie negując ani nie zwalczając faktu, że człowiek jest istotą racjonalną, targaną namiętnościami, poszukiwać takich ograniczeń, które, co wiemy z doświadczenia, intuicji oraz roztropności, mogą pomóc w powstrzymaniu szaleństw i rozumu, i emocji. Życie publiczne bowiem, co jest oczywiste, źle znosi wszelkie odstępstwa od normalności, chociaż wciąż doświadczamy ich niemało.
Niepoczytalność umysłu
Szaleństwa rozumu nie są tematem tego szkicu, ale dla porządku należy je wymienić. Najczęstszym z nich jest rewolucja, która polega na przekonaniu, że można zacząć od nowa i zbudować świat według całkowicie racjonalnego i ozdrowieńczego projektu. Czasem szaleństwo to przyjmowało postać praktyczną, częściej – jak u tak zwanych socjalistów utopijnych – wyłącznie teoretyczną. Obecnie o jego szkodliwości nie trzeba już przekonywać – gdy przyjmuje postać skrajną. Natomiast gdy jest ukryte za wizjami gospodarki czy mechanizmów życia publicznego, które na pozór mają umiarkowany charakter – to wówczas okazuje się, że jednak jesteśmy dziedzicami oświeceniowego racjonalistycznego optymizmu. Czymże bowiem innym jest przekonanie, że dla gospodarki niezbędny jest wzrost, a dla wzrostu maksymalnie wolna konkurencja? Czy też twierdzenie, że dobra gospodarka zagwarantuje powstanie dobrego społeczeństwa (szaleństwo globalistyczne)?
Inna forma szaleństwa rozumu to teoria, przyjmowana niemal powszechnie, że dla demokracji szczególnie przydatni są „oświeceni obywatele”. Głoszą tę tezę i Robert A. Dahl i Bruce Ackerman oraz setki innych teoretyków demokracji, nie bacząc na fakt, że nigdy i nigdzie nie znalazła ona potwierdzenia, a poziom oświecenia obywateli – wstyd wspominać nazizm – w najmniejszym stopniu nie sprzyjał racjonalnym decyzjom politycznym, a tym bardziej nie prowadził do powstania fikcji, która jest określana mianem „dobrego społeczeństwa”. Od oświeconego obywatela do dobrego rządu nie wiedzie ani prosta, ani wręcz żadna droga. Taki obywatel dlatego zawsze będzie rozczarowany każdą polityką albo odda się namiętnościom i zapomni o oświeceniu.