Rodzi się się pytanie – jak zagospodarować to święto w przyszłości? Kojarzy się ono z kulturą wysoką, chociażby mszą Bacha napisaną na tę okazję, czy wielkimi arcydziełami malarstwa. Może związanie tego święta właśnie z kulturą wysoką byłoby odświeżającą propozycją?
Pod koniec zimy zostaliśmy dwukrotnie zaskoczeni nagłą śmiercią – najpierw abp. Józefa Życińskiego, później pioniera polskiego dialogu z religiami niemonoteistycznymi, benedyktyna o. Jana M. Berezy. Był to także rok nowych decyzji personalnych, które pewnie nie przyniosą istotnych przemian w polskim Kościele. Stolice biskupie objęli nowi, acz dobrze znani ordynariusze. Pozytywnym sygnałem dla inteligencji katolickiej był wybór ks. Rysia na biskupa pomocniczego w Krakowie, co najbardziej ucieszyło stałych czytelników jego tekstów.
Wydawało się, że majowa beatyfikacja Jana Pawła II przyniesie nadzieję na porozumienie ponad podziałami. Zrozumieliśmy, że już chyba nigdy nie będzie to możliwe, a sama beatyfikacja na tle polskiej teraźniejszości wydaje się wydarzeniem bardzo odległym, może zamykającym pewien okres historii.
Można też było mieć wrażenie, że pozycja Kościoła w państwie jest już ustabilizowana, gdy nieoczekiwanie nadeszła pochmurna jesień w postaci wejścia do Parlamentu Ruchu Palikota niosącego na sztandarach antyklerykalne hasła. Zmurszała wojna religijna była już pieśnią przeszłości, aż nieoczekiwanie ponownie wybrzmiała pełnym głosem. Nawet hurtowe ilości komentarzy obserwatorów życia publicznego nie wyjaśniły, jak nad Wisłą możliwy był powrót antyklerykałów w takiej sile. Do bon tonu powróciły wulgarne zaczepki polityczne wobec wierzących. Jednocześnie polubiliśmy włoskie zwyczaje w postaci potyczek plenerowych, jesienny krakowski marsz ateistów został przepędzony przez marsz katolików, którzy w duchu dialogu śpiewali uciekającym ateuszom „żegnamy was, alleluja”. Nieoczekiwany come back dyskusji z czasów „skarpetkowego kapitalizmu” o religii w szkołach czy krzyżach w urzędach wszystkich nas odmłodził o kilkanaście lat, wszak najlepiej śpiewa się melodie z młodości.
Powrót do znacznie głębszych źródeł i zamierzchłych tradycji Kościoła zaserwowali za to księża marianie, uciszając ks. Adama Bonieckiego, którego wolność słowa już nie dotyczy. W nowej sytuacji zakazane słowa ks. Bonieckiego zostały docenione, jego teksty czyta się z uwagą i estymą jak nigdy dotąd. Sięgają po nie nawet ci, którzy nigdy przedtem tego nie czynili. Z drugiej strony kilku znanych publicystów katolickich zaczęło racjonalizować tę pozbawioną rozsądku decyzję, a z ich wyjaśnień wynikałoby, że czasem cenzura bywa potrzebna. Pewien redaktor naczelny katolickiego tygodnika z mojego miasta napisał nawet na Facebooku, że w tej sprawie jest „potrzebne uporządkowanie”.
Znów sprawdziły się słowa Wyspiańskiego, że listopad to niebezpieczny miesiąc dla Polaków. Nasz kościelny krajobraz zaczął przypominać sceny z Kafki i choć w realu pozostaje przaśny, to jednak nie dałoby się przełknąć wszystkiego bez dawki humoru. Całości obrazu dopełnia ks. prof. dr hab. Janusz Natanek, który i bez Facebooka wie, że uporządkowanie jest potrzebne, więc tropi szatana w żelu do włosów u nastolatek, a dżinsy nakazuje zastąpić zbroją rycerzy broniących Boga. Pozwala to mieć nadzieję, że nie pomrzemy ze smutku w tych pochmurnych czasach. Przechodzimy przyśpieszony kurs sekularyzacji w sposób specyficznie polski, gdzie to, co ważne i wysokie, miesza się z tym, co głupie i śmieszne. Oby tylko to pierwsze dominowało w nowym roku i obyśmy nie zakopali się w kuriozalnych sporach i wycieczkach do zagrody wierzącego lub niewierzącego sąsiada, po których zostanie nam jedynie gorzki posmak zniesmaczenia.