Latem ubiegłego roku znów usłyszeliśmy o klęsce głodu na Półwyspie Somalijskim. Wiele z doniesień określało tragedię jako największą w ostatnich dekadach. Miała się do niej przyczynić susza niespotykana od pół wieku. Trudno było ocenić, ile ofiar pochłonie katastrofa, która według wielu ekspertów dopiero się rozpoczynała, i jak ogromny będzie jej zasięg. Z opisów wynikało, że dzieje się coś bezprecedensowego. A jednak sytuacja wydawała się dobrze znana, cykliczna, niemal zwyczajna.
Zobojętnienie Zachodu na głód w Afryce przybiera różne formy. Jedne z najbardziej cynicznych opinii można znaleźć na internetowych blogach i forach dyskusyjnych, gdzie użytkownicy przekonują, że mieszkańcy Somalii są sami sobie winni, brak żywności wynika z ich lenistwa, a śmierć głodowa jest tam tak powszechna, że ludzie są do niej po prostu przyzwyczajeni. Brak moralnej odpowiedzialności państw bogatych nie jest już tak oczywisty dla prof. Michaela Daxnera z Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego. Podczas konferencji bezgraniczni ludzie, która odbyła się w październiku ubiegłego roku w Krakowie, postawił on sprawę jasno, rzucając oskarżenie pod adresem sektora finansowego: „Dopóki godzimy się na spekulacje na rynkach żywności, zbieranie pieniędzy na głodujących w Somalii jest bezcelowe”.
Bojówki, piraci i głód
Amerykański dwumiesięcznik „Foreign Policy” publikuje każdego roku ranking państw upadłych (Failed States Index), czyli krajów, które formalnie istnieją, ale w praktyce przestały pełnić swoje funkcje. Wyznaczając pozycje w tym zestawieniu, bierze się pod uwagę m.in. sprawność systemu opieki zdrowotnej, dostęp do żywności i wody, stan struktur państwowych, legitymizację władz, poszanowanie praw człowieka, występowanie konfliktów zbrojnych. Somalia w 2011 r. zajęła na liście pierwsze miejsce. Było to jej czwarte z rzędu niechlubne zwycięstwo w tym rankingu.
Trudną sytuację opisuje również Rafał Hechmann z Polskiej Akcji Humanitarnej (PAH). Rysuje mapę kraju, zaznaczając na niej wszystko to, co sprawia, że dostarczenie pomocy jest prawie niemożliwe. Od południowego zachodu rozpościerają się tereny opanowane przez islamskie fundamentalistyczne bojówki Al-Shabaab. Od północnego wschodu wybrzeże kontrolowane jest przez piratów pracujących dla europejskich mafii. Zrzucanie żywności z helikopterów mija się z celem, ponieważ szybciej trafi ona do uzbrojonego terrorysty niż do ciężarnej kobiety. „W innych kryzysach są pewne proste rozwiązania, jasne wytyczne, co trzeba zrobić, żeby wyciągnąć ludzi z takiej sytuacji. Gdyby to działo się gdzie indziej, od razu pojawiłyby się organizacje humanitarne, zaczęłaby się dystrybucja owiec, kóz, programy irygacyjne, szkolenia dla rolników pokazujące, jak produkować inną żywność. W Somalii wszystko jest bardziej skomplikowane. Przez konflikty zbrojne nie ma dostępu do głodujących, państwu brakuje struktur, nie ma z kim prowadzić rozmów, bo rząd centralny stracił kontrolę nad swoim terytorium” – tłumaczy Hechmann.