fbpx
Michał Sobelman czerwiec 2012

Czas żydowskich duchów

Jeśli założymy, że dzieje polskich Żydów stanowią integralną część historii i kultury Polski, stanie się oczywiste, że to właśnie Polacy powinni wziąć na swoje barki trud upamiętnienia tej spuścizny. Dziedzictwo to może się stać wyjątkowym pomostem do ponownego spotkania Polaków i Żydów i należy wierzyć, że do niego dojdzie.

Artykuł z numeru

Jak pamiętamy o Żydach?

Jak pamiętamy o Żydach?

Miesięcznik „Znak” zwrócił się do mnie z prośbą o wypowiedź na temat zainteresowania w Polsce kulturą żydowską. Ta na pozór prosta prośba wprawiła mnie w zakłopotanie. Doskonale pamiętam, że w dzieciństwie i we wczesnej młodości za wszelką cenę pragnąłem uchodzić za prawdziwego Polaka, będąc przekonanym, że nie ma nic gorszego niż bycie Żydem w kraju, gdzie zaledwie kilka lat wcześniej odbyła się eksterminacja narodu skazanego na Zagładę. I zapewne nie tylko we własnych oczach rzeczywiście byłem Polakiem. Później nadszedł marzec 1968 r., który najpierw formalnie, a potem już faktycznie uczynił ze mnie syjonistę i Izraelczyka. Sprawa jest o tyle złożona, że w pełni uświadomiłem sobie swoje pochodzenie dopiero w Izraelu i to znacznie później, co z kolei nie miało żadnego związku ze zmianami, jakie wydarzyły się Polsce. Ten nieco zagmatwany wstęp ma poniekąd wyjaśnić sens mojej wypowiedzi.

 

Utracona różnorodność

Dorastając w dość szarej rzeczywistości tzw. małej stabilizacji lat 60., trudno mi było uwierzyć, choć przecież o tym wiedziałem, że w przededniu II wojny światowej mieszkało w Polsce blisko 3,5 mln Żydów. Byli wśród nich ludzie religijni, ateiści, chasydzi, syjoniści, jidyszyści, bundyści, komuniści i asymilanci. Jeden na trzech mieszkańców Warszawy był Żydem. Była ona największym żydowskim miastem w Europie. Znajdowały się tam najważniejsze instytucje życia społecznego i kulturalnego: dziesiątki synagog, szkół, szpitali, teatrów, redakcje gazet, kluby sportowe. Podobnie działo się w Łodzi, Lublinie, Białymstoku oraz w innych polskich miastach i miasteczkach. W Izbicy na Lubelszczyźnie mieszkali prawie wyłącznie Żydzi. W Sosnowcu – moim rodzinnym mieście – nie było ich aż tylu. Spis ludności z 1938 r. zarejestrował ich prawie 25 tys., co stanowiło przeszło 20% populacji miasta. Były tam wielka synagoga, zwana miejską, domy modlitwy, instytucje społeczne, szkoły, sierociniec, szpital, cmentarz. W sąsiednim Będzinie, gdzie mój ojciec przeżył początki wojny, populacja żydowska dochodziła niemal do 70% ogółu mieszkańców. Świat, który poznałem kilka lat po zakończeniu wojny, był całkowicie inny. Nie było w nim prawie Żydów, a ci cudem ocaleli w wielu przypadkach woleli ukryć swoje pochodzenie. W ciągu zaledwie 5 lat kilkumilionowy naród, który żył i rozwijał się tu przez niemalże tysiąclecie, zniknął z powierzchni ziemi. Pozostały tylko niedobitki, mgliste wspomnienia i pamięć, która czasami powracała falami. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że na tzw. Ziemiach Odzyskanych, na terenach niedotkniętych bezpośrednio Zagładą, gdzie istniały zaledwie nieliczne skupiska żydowskie, powstawały nowe sztetle, docierali tam powracający repatrianci ze Związku Sowieckiego, w którym mieli niebywałe szczęście przetrwać wojnę. Już nie w Hrubieszowie, Karczewie, Brodach, Falenicy, jak pisał Słonimski w Elegii żydowskich miasteczek, lecz w Dzierżoniowie, Bielawie, Żarach czy Nowej Soli można było sporadycznie usłyszeć żydowskie pieśni dochodzące z lokali Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce (TSKŻ). Jednak i to skończyło się po kilkunastu latach, kiedy w marcu 1968 r., kilka miesięcy po wojnie sześciodniowej, komunistyczne władze przystąpiły do bezwzględnej kampanii antysemickiej, ukrywanej pod kryptonimem urojonej walki z syjonizmem. W konsekwencji około 20 tys. ostatnich Żydów zostało zmuszonych do wyjazdu z Polski. Wielu z nich udało się do Stanów Zjednoczonych, Skandynawii, Francji, nieliczni przybyli do Izraela.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się