fbpx
z Marcinem Królem rozmawia Adam Puchejda czerwiec 2012

Ideały i twarde fakty demokracji

Demokracja od samego początku jest ideą zdumiewającą. Polega zaś na tym, że my jako lud, lud demokratyczny, sami bierzemy los w swoje ręce, sami chcemy o sobie decydować i czynimy to z pewnym upodobaniem. To najszczytniejsze powołanie człowieka!

Artykuł z numeru

Jak pamiętamy o Żydach?

Jak pamiętamy o Żydach?

Zdaniem Abrahama Lincolna demokracja to rządy ludu sprawowane przez lud i dla ludu. Czy ta definicja demokracji wciąż obowiązuje?

Nie ma co do tego wątpliwości. Demokracja to rządy ludu, czyli ogółu, rządy wszystkich. Oczywiście wszystkich uprawnionych, których skład zmieniał się na przestrzeni lat. Dziś obejmuje już wszystkie dorosłe osoby, bez względu na płeć czy kolor skóry.

Czy demokracja jako władza ludu nie jest jednak tylko metaforą władzy? Czy lud nie jest tu jedynie symbolem suwerena, który władzy nie sprawuje, a zaledwie przyzwala na jej sprawowanie komuś innemu?

Moim zdaniem bez rządów wszystkich demokracji w gruncie rzeczy nie ma. Powtórzę, warunkiem zaistnienia demokratycznej władzy są rządy ludu jako ogółu obywateli. Trzeba to traktować dosłownie, ale współcześnie oczywiście niezbędna jest reprezentacja ludu, co stwarza wiele problemów. Choć trzeba przyznać, że na świecie pojawiają się tendencje zmierzające w kierunku ograniczenia demokracji tak rozumianej, myślę tu o propozycjach np. Fareeda Zakarii, który za wzór podaje Singapur, zafascynowany jest też sukcesem Chin.

Filozofia polityki dopuszcza zatem, że lud pozostaje jedynie „w rezerwie”, jak twierdzi politolożka Margaret Canovan, a samą władzę sprawują wybrane elity?

To zawsze pytanie, co to znaczy, że rządzą elity, tzn., czy to opis stanu faktycznego czy też pewien filozoficzny postulat. Jeśli to pierwsze, to powiedziałbym, że rządy elit są czymś nieuchronnym, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie wszyscy mogą rządzić. Nie ma ustroju, który technicznie umożliwiałby rządy wszystkich, to niewykonalne, chociaż można sobie wyobrazić próby zwiększenia codziennego udziału obywateli w życiu publicznym. Takie próby są coraz częściej podejmowane. Jeśli natomiast mowa o postulacie rządów elit, to zupełnie inna historia, bo wówczas mamy do czynienia z elitaryzmem.

Mówiąc w znacznym uproszczeniu, demokracja to zawsze rządy pewnego rodzaju elit, pytanie tylko, co to za elity i czy są w jakiś sposób wybierane, kwalifikowane do rządzenia. Mało kto pamięta, że świetną ilustracją tego zagadnienia jest instytucja Kolegium Elektorów w Stanach Zjednoczonych. Ten dziwny system wyboru prezydenta, który przecież ciągle istnieje, dziś przypomina już jedynie swego rodzaju maszynkę do głosowania, powstał jednak z inicjatywy m.in. Madisona jako próba znalezienia przysłowiowych najlepszych. To udało się, powiedziałbym, tylko w pewnym stopniu, niezbyt wielkim, ale na początku rzeczywiście elektorzy byli wybierani jako stosunkowo najlepiej reprezentujący poglądy wyborców. Jednak rutyna i brak zainteresowania obywateli wzięły górę i teraz system ten działa tylko teoretycznie.

Z początku wydawało się też, że ci najlepsi będą rządzić w imieniu ogółu, ale szybko okazało się, że dbają jedynie o partykularne interesy. Według Josepha Schumpetera, twórcy realistycznej definicji demokracji, nie powinniśmy się jednak dziwić, jako że samo rządzenie sprowadza się do rywalizacji elit, myślących głównie o dobru elektoratów, które doprowadzą ich do władzy, a nie o dobru całej wspólnoty. Czy w ten sposób nie doprowadziliśmy do degeneracji samej idei rządów ludu?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się