Trudno nie zgodzić się z Krzysztofem Nawratkiem, kiedy opisuje on spór o aborcję, ujawniając to, co ukryte za roszczeniem do moralnej przewagi – dążenie do hegemonii i narzucenia wspólnocie politycznej określonego dyskursu i związanego z nim modelu społeczeństwa. Dyskusję z nim podjąć można – a pewnie nawet trzeba – właśnie w tym momencie, w którym kończy on swój wywód. Waga tego sporu jest ogromna – ciąży on tak na najintymniejszych sprawach ludzkiej seksualności, jak na kwestii stosunków społecznych. Spór ów jest przy tym nie bez znaczenia dla równowagi w budżetach państw, a więc dla sfery ekonomicznej.
Moja niezgoda z tekstem Nawratka dotyczy dwóch kwestii. Jedna z nich wiąże się z twierdzeniem o pozornej symetrii stanowisk, które tkwią w sporze. Ta elegancka formuła ukrywa jednak prawdziwą asymetrię, a rzekłbym: niesprawiedliwość, która domaga się wydobycia na światło dzienne. Z tym wiąże się sprawa głębsza, dotycząca ogólnego zamysłu budowania wspólnoty politycznej, czy szerzej – wszelkiej wspólnoty.
Nawratek opisuje spór światopoglądowy, nie dotykając związanego z tą różnicą zdań wymiaru społecznego. Z jednej strony jest to święte prawo autora, z drugiej – charakterystyczny wybór. Kształt prawa nie tylko jest bowiem uzasadniany poprzez taki czy inny dyskurs, ale ma także społeczne konsekwencje, które zazwyczaj, a w tym wypadku na pewno, dotykają fundamentalnej zasady sprawiedliwości. Ustawa regulująca dostęp do przerywania ciąży ma społeczne konsekwencje, które w sposób groźny deprawują wszystkich żyjących pod jej władzą. Jest tak zresztą zawsze, gdy zachwianiu ulega zasada równości praw.
Niesprawiedliwe prawo
Polska jest krajem aborcyjnym. Niski przyrost naturalny, mała ilość dzieci – są skutkiem nie tyle skutecznej antykoncepcji, ile tysięcy nielegalnie dokonywanych aborcji. Ustawa więc praktycznie nie działa. Głównym jednak skutkiem penalizacji przerywania ciąży jest stworzenie sytuacji skrajnie nierównego dostępu do tego, dość powszechnie wykonywanego, „zabiegu”. Ci, albo te, którzy/które mają wystarczające środki finansowe, a także umiejętności, składające się na ich kapitał kulturowy, znajdują ogłoszenia o bezbolesnym wywoływaniu miesiączki i – po zapłaceniu kilku tysięcy złotych – realizują swoją decyzję. Ewentualnie jadą na aborcyjną wycieczkę do Czech, Anglii czy na Łotwę. Ci, a częściej samotne te, którzy/które na aborcję są zdecydowani/-ane, ale pieniędzy nie mają, albo nie umieją dotrzeć do lekarza, wykonującego nielegalny w Polsce zabieg, zwracają się do różnych „domokrążców”, przy czym kobiety płacą za to często swoim najbardziej przecież rzeczywistym życiem albo zdrowiem. Część w upokorzeniu czeka na poród, jak na dopust. Bardzo wielu lekarzy, którzy w publicznych szpitalach zasłaniają się „klauzulą sumienia” nawet wtedy, gdy przerwanie ciąży jest legalne, w prywatnych gabinetach wykonuje zabiegi „na życzenie”. „Sumienie” stało się narzędziem instytucjonalnej przemocy, która pozwala wyciskać z ludzi haracz. Kształt aborcyjnego prawa stwarza lekarzom pokusę – niewyobrażalną możliwość wzbogacenia się.