Pretensje i oczekiwania pana Wita Szostaka wobec polskiej prozy pozostają na ogół w zgodzie z tym, co ja sobie na te tematy od dłuższego już czasu myślę, dlatego w krótkim tekście, jaki tu przedstawiam, wykorzystam moje nieco obszerniejsze publikowane już lub wygłaszane artykuły. W samej rzeczy, pisarzom w ostatnich latach dość trudno przychodzi opowiedzenie jakiejś wyraziście i konsekwentnie zbudowanej historii, o której można by powiedzieć, że się w niej świat odbija – świat społeczny, zewnętrzny wobec autora, w całej swojej komplikacji i niejednoznaczności. To ostatnie bardzo ważne: z łatwością przychodzi wskazać w pisanej obecnie prozie fabuły podległe jakiejś jednej koncepcji, jakiemuś: „świat jest taki a taki”, „ludzie są tacy a tacy”, „problemem dzisiejszego człowieka jest”, by już nie wspominać konstrukcji w rodzaju: „politycy (z obozu wroga) są zagrożeniem, bo…”. Lista prostych sądów na temat rzeczywistości, jakie ilustrują pisane w ostatnich latach powieści z tezą lub z wołającym o interwencję obrazem społecznych niesprawiedliwości, da się łatwo wydłużać.
Wyniszczające zaangażowanie
Jeśli miałbym zatem wskazać pierwszą przyczynę, dla której opowiadane w polskiej prozie historie są wątłe, wskazałbym to właśnie: że najpierw jest w nich pewien ideologiczny projekt, a potem mozolne oblekanie go w słowa i sytuacje. Ten projekt wciąż wychyla głowę spod materii powieściowych zdarzeń, wchodzi w słowo bohaterom, steruje ich emocjami i kształtuje świat przedstawiony podług swoich potrzeb. Czy to przypadek, że krytyce stosunkowo łatwo przychodzi formułować sądy ogólne o obowiązujących w prozie tematach bądź tendencjach? „Proza dzisiejsza zajmuje się losami ludzi wykluczonych ze społeczeństwa” – ależ czemu nie? Bardzo to szlachetne. Tylko dlaczego te książki (Marty Dzido, Sylwii Chutnik, Mariusza Sieniewicza, Michała Olszewskiego, Daniela Odiji etc.) sprawiają wrażenie, jakby ich autorzy najpierw powiedzieli sobie: „trzeba zająć się losem społecznych outsiderów”, a dopiero potem zaczęli się bacznie przyglądać rzeczywistości. Dlatego zobaczyli w niej od razu, na zasadzie krótkiego spięcia, to, co zobaczyć chcieli, a nie jakiś świat złożony, wieloaspektowy, w którym czytelnikowi wolno byłoby wybrać dominantę lub sformułować na jego temat jakieś (niekoniecznie oczywiste) tezy. Pozwoliło to czasem nawet na oryginalność rysunku postaci, ale już nie – na jakąś dalej idącą komplikację świata przedstawionego, który w tym przypadku jest monotonnie opresywny, pozbawiony empatii i zrozumienia dla wykluczonych itd. Czasem jego rysunek zostaje swoiście uogólniony przez elementy fantastyki lub baśni. I tak na przykład agresja młodych w stosunku do starych zostaje w Rebelii Sieniewicza wzmocniona ponad wszelką realistyczną miarę: starym pozostawia się tam coś w rodzaju pilnie strzeżonego obozu koncentracyjnego o surowej regule. Jasne, że świat ów jest jakoś tam metaforyczny i celowo uproszczony, ale właśnie w tym uproszczeniu leży cały kłopot, ono jest bowiem pochodną „ideologizacji”, która idzie przed opisem rzeczywistości i nadaje jej grube, jakby podkreślone szminką czy mazakiem rysy. Grzech takiej ideologizacji obciąża książki zarówno prawicowych, jak i lewicowych autorów.