o. Wacław Oszajca SJ
Czy ateizm jest wrogiem religijności? Jest w pewnym sensie jej podstawą. Jeśli jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że możemy szczęśliwie żyć bez Boga, mamy szansę na to, by trzymać się Boga nie dla jakiegoś interesu, ale bezinteresownie. A o to w chrześcijaństwie przede wszystkim chodzi.
Myśląc o kryzysie Kościoła, należy sobie zadać pytanie – Kościoła, czyli kogo lub czego? Wygląda bowiem na to, że kłopoty ma nie tylko chrześcijaństwo, mają je również inne religie, skoro w skali światowej wzrasta liczba osób niewierzących. Dzieje się tak przede wszystkim w krajach o znacznym rozwoju gospodarczym. Co to znaczy? Otóż pierwsza myśl, jaka się nasuwa, to stwierdzenie, że chrześcijanie i wyznawcy innych religii dobrze sobie radzą i są potrzebni w sytuacjach trudnych, w nieszczęściu. Niewiele natomiast, lub zgoła nic, mają do zaproponowania człowiekowi żyjącemu w społeczeństwie bogatym czy też bogacącym się. Nic to nowego. Istnieje powiedzenie, że w XIX stuleciu Kościół stracił robotników, a wcześniej inteligencję. Z podobnych powodów najpierw pozbyliśmy się mężczyzn, obecnie zaś pozbywamy się kobiet. Dzieje się tak, gdyż – jak się to po czasie okazało – słuszne żądania tych wszystkich oświeceniowców odczytaliśmy jako niezgodne z doktryną Kościoła. Mówiąc innymi słowy, byliśmy głusi na głos, na słowo Boże przychodzące do nas w słowie ludzkiej skargi, a potem gniewu czy nawet zbrodni. Rewolucja nie jest przecież wydarzeniem jednoznacznym.
Patrząc zatem na statystyki, można dojść do wniosku, że to coś, co nazywamy kryzysem, dzieje się w najgłębszym centrum współczesnej kultury, a więc i w najgłębszych pokładach naszego człowieczeństwa. Chodzi przede wszystkim o wiarę religijną, a wtórnie o religię i instytucje religijne. W czasach trudnych, kryzysowych, z wiary w sens i godność ludzkiego życia czerpaliśmy siłę, by stawać w obronie człowieka, a kiedy już dopięliśmy swego i nasze starania zaczęły przynosić owoce, ręce jakby nam opadły i nie dość, że przestaliśmy wspierać ludzi w mądrym zagospodarowaniu nowo zdobytych możliwości, to jeszcze największego wroga religii zaczęliśmy upatrywać właśnie w wolności. Wychodzi na to, że nie umiemy odnaleźć się w świecie, który stworzyliśmy za cenę olbrzymich poświęceń z życiem włącznie. Przeciwnie, zaczynamy innym i sobie podcinać skrzydła. Wystarczy posłuchać niektórych kazań, listów pasterskich, przerzucić gazetę uważającą się za katolicką, by odnieść wrażenie, że „im gorzej, tym lepiej”. Im gorzej dzieje się w świecie, tym my czujemy się lepiej, jako że tylko Bóg nam już pozostał.
Jeśli więc szukamy lekarstwa na ów osławiony kryzys, nie od rzeczy będzie przyjrzeć się uważnie temu, co uznajemy za najgroźniejszego wroga religijności. W oczach wielu są to sekularyzacja i ateizm. Czy to słuszna ocena? Chyba niekoniecznie. Można bowiem zaryzykować twierdzenie, że ateizm jest nie tyle integralną częścią, ile podstawą religijności. Przede wszystkim dlatego że odmitologizowuje świat i przywraca mu autonomię. Porządny ateista to ktoś, kto czuje się w świecie jak u siebie w domu. Pogodzony z losem żyje tym, co niesie czas. W imię prawdy, z potrzeby piękna i dobra zmaga się z przeciwnościami i marzy, by choć na chwilę dotknąć szczęścia. Taka postawa względem świata, przydałaby się dzisiaj nam, chrześcijanom. Jeśli jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że możemy żyć bez Boga i żyć szczęśliwie, mamy szansę na to, by trzymać się Boga nie dla takiego czy innego interesu, ale bezinteresownie. A chyba o to w chrześcijaństwie przede wszystkim chodzi.