Dziś lirykę tę przypomina w swoim wyborze i z własnym komentarzem poeta współczesny – Wojciech Bonowicz. Tomik ukazał się w ramach serii „44. Poezja polska od nowa” nakładem wrocławskiej oficyny Biuro Literackie.
Bonowicz zdecydował się na tytuł Dialog w ciemności, która to fraza nakreśla przestrzeń poetycką wyboru i zarazem dobrze definiuje całokształt twórczości Sebyły. Po pierwsze, widzimy go jako poetę nocy, zarówno ziemskiej, parnej i dusznej, gdy wszystko gnije i rozkłada się, jak i kosmicznej – skutej lodem, bezkresnej, bez życia. W liryce tej nie ma życiodajnego światła, bo zabrakło słońca, patronuje jej zaś niepokojący księżyc i gwiazdy. Sebyła bardzo konsekwentnie kreuje cały pejzaż: wypełniony jak ocean ciemnymi wodami, pusty, smagany zimnym wiatrem. To wszechobecne obrazowanie jest symboliczne, gdyż obcujemy w istocie – na co zwracali uwagę krytycy – z krajobrazem wewnętrznym. Wizja ta, uzupełniona o element przerażających, niosących zagładę młynów, osiąga kulminację w poemacie Młyny. Sonata nieludzka (z tomu Koncert egotyczny, 1934), uznawanym za najwybitniejszy utwór Sebyły. Czytany dziś nie traci swej siły wyrazu.
Po drugie, Sebyła faktycznie ukazuje się nam w tym wyborze jako poeta dialogu, który nieustannie poszukuje adresata swoich próśb, przeciwnika w sporach bądź towarzysza rozmyślań. Nie umie funkcjonować bez „ty” lirycznego, stanowiącego w istocie lustro dla jego duszy. Jest to skłonność zastanawiająca, jeśli wziąć pod uwagę, jak niewielu pojawia się na kartach zbioru żywych ludzi. „Ksiądz”, „junkier” i „poeta” to martwe figury woskowe w „panopticum”. Są też „szczury” poprzebierane w „mundury, sutanny i fraki”, postaci godne pogardy. Żyją niewątpliwie żołnierze i wojenne kaleki (Piechota maszeruje i Rekord), ale ich egzystencja sprowadzona została do poziomu zbrutalizowanej fizjologii („Jesteśmy gnojem, mój bracie,/ Mierzwą potu i krwi”, s. 29). Od utworu Młyny. Sonata nieludzka poezja ta właściwie się wyludnia. Pojawiają się czasem anioły i szatani, z rzadka, jedynie we wspomnieniach – bliscy: ojciec, matka, dawny „ja”, dawne dziewczęta, utracone miłości (Obrazy pamięci). Ludzie nie są tu partnerami dialogu.
Rozmowa naprawdę istotna (a raczej walka) toczy się z Bogiem, którego jednocześnie nie ma („Ojcze nasz, którego nie ma/ Wywiedzionego z otchłani kuszenia”, s.62) i jest. Wybór Bonowicza udowadnia Jego obecność w tej poezji od początku do końca, tak jak i obecność franciszkańskiej wrażliwości na krzywdę stworzenia i sprzeciwu wobec niesprawiedliwości i przemocy (nurt pacyfistyczny).
Obraz Boga ulega jednak istotnym przemianom. Ten, którego warto prosić o poprawę świata (jak w otwierającej tom Modlitwie), szybko zastąpiony zostaje przez „boga” siedzącego „na tronie z gwiazd i adamaszku” i panującego nad niebem, „które ma się zwinąć/ Jak karta książki drukowana gwiazdami,/ Żeby nas odkryć pustkom i głębinom” (s.9) lub w innej wersji – przez starego, samotnego i bezsilnego Jehowę z Panopticum. Sebyła odrzuca wszelką grę pozorów i fałsz, deklaruje: „moje niebo jest inne”, „głębokie, głę-bo-kie…” (s.9) i ogłasza klęskę Boga: „Nikt już sobie teraz z ciebie nic nie robi” (s.15). W kolejnych tekstach dokonuje się apokaliptyczne wyniszczenie (Młyny) i odkrycie absolutnej pustki i samotności (Nokturny). W cyklu Ojcze nasz podjęty zostaje dialog z „bogiem”, „bezimiennym”, „błękitnym i pustym”, który w ostatnim utworze zbiorku ma na powrót stać się „Bogiem”, mającym „moc odpuszczania”. Cały dramat rozgrywa się w mroku.