Chris Mahoney ściągnął na siebie gromy, kiedy w sierpniu tego roku powiedział, że susza i niskie plony tworzą dobry klimat dla interesów. „Wysokie ceny, niestabilność na rynku, potrzeba przemieszczenia towarów w krótkim czasie dają duże możliwości pośrednikom” – stwierdził dyrektor ds. handlu surowcami rolnymi w szwajcarskiej firmie Glencore. „Będziemy mogli zapewnić światu odpowiednie rozwiązania… i powinno to być korzystne również dla nas” – dodał.
W teorii wszystko się zgadza – firma zajmująca się pośredniczeniem w handlu zarabia na tym, że jest popyt na jej usługi. Ktoś potrzebuje surowców i chce je kupić, ktoś inny ma do zaoferowania plony ze swoich pól, a światowy gigant pomaga jednym i drugim, pobierając za to opłatę. Ale można też tę sytuację opisać inaczej, tak jak internauci komentujący doniesienia prasowe na ten temat na portalu „Guardiana”: „Czy nie żyliśmy kiedyś w czasach, kiedy czerpanie zysków z czyjejś biedy albo trudnej sytuacji było określane jako »niemoralne« i »nielegalne«, a nie jako »dobre«, »dopuszczalne«, »logiczne«?”. Lub jeszcze bardziej wprost: „Ludzie umrą z głodu, Glencore się cieszy. Co za świat!”.
Wydaje się, że trudno jest wymagać od firm zajmujących się handlem, żeby nie czerpały z tego tytułu zysków. Jednak obecny kształt rynku żywności coraz częściej poddawany jest krytyce i coraz częściej pada pytanie o to, czy żywność należy traktować jak każdy inny towar, czy może raczej powinnyśmy myśleć o niej jak o dobru, do którego dostęp musi być zapisany wśród innych praw człowieka.
Krzywizna banana
Mimo susz i powodzi, które regularnie nękają różne rejony świata i niszczą uprawy, to nie brak żywności jest problemem i prawdopodobnie przez jakiś czas jeszcze nie będzie. Wszyscy są zgodni co do tego, że produkujemy o wiele więcej jedzenia, niż potrzebuje cała ludzka populacja. Według brytyjskiego historyka Tristrama Stuarta wiele krajów wysoko rozwiniętych utrzymuje swoje zasoby żywności na poziomie dwukrotnie wyższym niż zapotrzebowanie ich mieszkańców. Jeśli doliczymy do tego rośliny przeznaczane na pasze dla zwierząt (kukurydza, soja, pszenica), które mogłyby również być pokarmem dla ludzi, otrzymamy ilości jedzenia sięgające 300–400% zapotrzebowania danego kraju. Oczywiście nie wszystko z tych zapasów jest konsumowane.
Stuart w swojej książce Waste: Uncovering the Global Food Scandal (Marnotrawstwo. Odkrywanie światowego skandalu żywnościowego) pokazuje z jak trywialnych powodów tracimy dziesiątki milionów ton jedzenia rocznie. Wyrzucanie w domu czerstwego chleba wydaje się niewinną niefrasobliwością w porównaniu z masowym odrzucaniem warzyw i owoców ze względów czysto estetycznych. Sieci supermarketów nie przyjmują od rolników zbyt małych ziemniaków, jabłek z plamkami i dziurkami, sałaty o za jasnych liściach, a „wybrakowane” rośliny stanowią w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi autor, 20–40% całej produkcji. Dobrze znanym przykładem nadgorliwości urzędników ustalających normy dla żywności dopuszczonej do sprzedaży były rozporządzenia Komisji Europejskiej regulujące m.in. przysłowiową już krzywiznę banana. (Komisja wycofała się z niektórych wymogów dotyczących kształtu warzyw i owoców w 2009 r., jednak wiele podobnych ustaleń wciąż obowiązuje). Pozbywanie się zupełnie dobrej, zdrowej i świeżej żywności zdarza się również w restauracjach, sklepach, szkolnych stołówkach i domach, gdzie zapasy są po prostu większe niż zapotrzebowanie. Kolejną „okazją” do wyrzucania jedzenia jest przetwarzanie poszczególnych surowców i półproduktów. Np. w firmach przygotowujących gotowe kanapki prawie zawsze do kosza trafia pierwsza i ostatnia kromka chleba – w ten sposób traci się ich tysiące w ciągu dnia. Lista podobnych przykładów jest długa.