fbpx
Janusz Poniewierski grudzień 2012

Powszechny znaczy katolicki. Stulecie urodzin Jerzego Turowicza

W dorobku publicystycznym Jerzego Turowicza znajdujemy ogromną liczbę tekstów o Kościele i katolicyzmie rozumianym jako droga i życiowy wybór. Bo tajemnica Kościoła stanowiła jedną z największych jego fascynacji

Artykuł z numeru

Czy wierzymy w koniec świata?

Czy wierzymy w koniec świata?

Artykuł ten stanowi pierwszą część cyklu poświęconego Jerzemu Turowiczowi. Przedstawia on redaktora naczelnego „Tygodnika” jako człowieka wierzącego; tematami dwóch kolejnych części będą: Turowicz jako obywatel i jako twórca kultury.

Redakcja

O Jerzym Turowiczu można powiedzieć, że był katolikiem integralnym. Kimś, dla kogo wiara jest elementem koniecznym do życia. Po prostu: jego warunkiem sine qua non.

Takie pojmowanie wiary wyniósł z domu rodzinnego, który opisywał jako „tradycyjny i bardzo religijny”, związany z Kościołem. Trudno się temu dziwić, jeśli się wie i pamięta, że z Turowiczami mieszkała ciotka, była wizytka, która ze względu na słabe zdrowie musiała zrezygnować z życia zakonnego. Z kolei ojciec Jerzego, sędzia August Turowicz, działał w Akcji Katolickiej, przyjaźnił się z wieloma księżmi i – również jako publicysta – ściśle współpracował z diecezjalnym tygodnikiem „Dzwon Niedzielny”. Atmosfera panująca w domu Turowiczów miała więc zapewne wpływ na późniejsze przekonania i wybory życiowe Jerzego i jego licznego rodzeństwa, zwłaszcza obu braci, którzy odkryli w sobie powołanie kapłańskie.

Rzeczą całkowicie naturalną była w tej rodzinie przynależność młodych do Sodalicji Mariańskiej. Organizacja ta – założona w Polsce przez ks. Józefa Winkowskiego – wydawała w Zakopanem własne pismo „Pod Znakiem Marii”. To właśnie tutaj Jerzy Turowicz, jako uczeń VI klasy gimnazjum, opublikował swój pierwszy w życiu artykuł.

Przyszły redaktor „Tygodnika Powszechnego” nie miał chyba nigdy wygórowanych ambicji teologicznych, choć teologów (zwłaszcza współczesnych) znał i namiętnie czytywał. Jego wiara, pojęta jako odpowiedź na katolickie Credo, ukształtowała się już w latach młodzieńczych (co nie znaczy, oczywiście, że potem – w wieku dojrzałym – nie nastąpił proces jej pogłębiania). On sam, pytany o to, w co i jak wierzy, z pewną powściągliwością odpowiadał, że nie przeżywał wątpliwości ani też nie przechodził kryzysów religijnych, co jednak – dodawał – wcale nie musi być zasługą, może bowiem świadczyć o katolicyzmie „łatwym”, a w każdym razie łatwiejszym aniżeli droga tych, którzy wątpią, kwestionują dobroć bądź mądrość Bożą i chadzają „nad przepaściami wiary”.

Turowicz wprawdzie wątpienia w istnienie, dobroć i wszechmoc Boga nie doświadczał, jednak dobrze je rozumiał. Zarówno jego samego, jak i formację, którą w ramach polskiego katolicyzmu współtworzył, cechowała przecież otwartość na pytania ludzi poszukujących. Czy to paradoks? „Myślę, że nie – komentował przed laty tę postawę Jarosław Gowin. – Trzeba [bowiem] niezachwianej wiary, (…) żeby z uwagą przyjmować argumenty tych, którzy wsłuchując się w »muzykę sfer«, słyszą lament nieodkupionego cierpienia, a nie dziękczynną harmonię”.

Wiara Turowicza chyba rzeczywiście była niezachwiana. Co ciekawe, spośród jego tekstów trudno wyłuskać artykuły poświęcone np. Trójcy Świętej, zmartwychwstaniu Jezusa czy nadziei na życie wieczne, czyli centralnym prawdom chrześcijaństwa. Takich tematów Turowicz starał się nie poruszać: znał bowiem granice swojej kompetencji, nie pozwalała mu też na to wrodzona dyskrecja, a poza tym wiedział, że – przy jego „dziecięcej” wierze i wrażliwości religijnej – tego rodzaju teksty przypominałyby jedynie streszczenie katechizmu. On zaś uważał, że lepiej sięgać do źródeł (w tym wypadku do samego katechizmu) aniżeli do najlepszych nawet omówień.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się