14 listopada 2012, środa
W dwa tygodnie po dniach zadusznych trwa jeszcze atmosfera pamięci cmentarnej. Nie może opuścić mnie pytanie: czy powinniśmy myśleć o śmierci? A może: jak powinniśmy o niej myśleć? Nie ma większej pewności i niepewności zarazem, bo każdy z nas wie, że na pewno umrze, ale nie ma pojęcia ani jak, ani kiedy. Czy ludzie, którzy myślą o śmierci jako o największej pewności losu każdego człowieka, są tymi, którzy najlepiej spełniają obowiązek odpowiedzialności za świat, czy też zupełnie odwrotnie? Ojciec mój wracał do myśli o śmierci bardzo często przez ostatnie dziesiątki lat życia i zawsze był to argument, żeby czegoś nie żądać, nie krytykować, nie narzekać, bo to w perspektywie końca traci znaczenie. Ale przecież odpowiedzialność za świat wymaga uczciwej aktywności, której nasilenie zawsze może być jeszcze większe. To przecież źródło bohaterstwa, dokonań, za które jesteśmy wdzięczni zmarłym przez całe pokolenia. A kiedy wspominamy dokonania, nie potrafimy odpowiedzieć, czy stała za nimi świadomość losu czy właśnie zapomnienie albo wręcz odsunięcie tej myśli na bok, żeby nie przeszkadzała w działaniu.
Zastanawia mnie usłyszana ostatnio wiadomość, do której zresztą nie znalazłam później żadnych odniesień. Była to krótka dyskusja radiowa o projekcie nowelizacji ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych z 1959 r. (akt jednolity pochodzi z 2011), zgłoszonym przez SLD. Posłowie, najkrócej mówiąc, proponowali zmianę zasady, dotąd obowiązującej, że zmarłych grzebiemy tylko na cmentarzach. Projekt postuluje zagwarantowanie prawa dla każdego do rozporządzania losem swoich szczątków, włącznie z żądaniem, by prochy zmarłego zostały rozsypane w wybranym przez niego miejscu. Zasadą ma być pełna wolność wyboru i decyzja jednostki.
Wstrząsnęła mną ta propozycja, na pierwszy rzut oka łagodna i niewinna. Wstrząsnęła nie tylko dlatego, że stoi za nią wybór kremacji, jako właściwszej dla pamięci o zmarłym. Przede wszystkim chodzi o to, że w tym projekcie podważona jest zasada, która dotąd w naszej kulturze tworzyła jedną z największych wartości – wspólny szacunek i wspólna wdzięczność dla odchodzących, którą chroni wydzielona przestrzeń, wraz z obowiązującym na niej poczuciem sacrum. Gdybyśmy to odrzucili jako nieważne, wcześniej czy później coś w naszym życiu społecznym uległoby destrukcji o niewyobrażalnych szkodach dla nas wszystkich. Nie wiem, czy potrafilibyśmy ocalić pamięć nie jako wartość intelektualną (czyli rejestr dokonań), lecz także jako więź międzyludzką, duchową, zrozumiałą i bliską także dla niewierzących w życie pozagrobowe. Społeczność bez cmentarzy wydaje mi się wizją przerażającą. Mam tylko nadzieję, że projekt nigdy nie zostanie potraktowany poważnie.
Ale pozostaje pytanie i ono mnie głęboko niepokoi: z czego bierze się ta ucieczka od pamięci cmentarnej? Bo przecież jej znaki są już wyraźne, choćby właśnie przez praktykę, o której słyszy się tu i tam, rozsypywania prochów albo traktowania ich jako prywatnej pamiątki przechowywanej gdzie bądź. Czy to przejaw nasilającej się dziś chęci zaprzeczenia swojej własnej wiedzy o tym, że każdy, czy tego chce czy nie, jest śmiertelny? A może to pesymizm, który miałby przypieczętować niewiarę w zbawienie wieczne? A może rodzaj odwagi zwróconej przeciwko sobie samemu: niech naprawdę nic a nic po mnie nie zostanie? A może nie rozumiem protestu krzyczącego z tego projektu i pozostaje on tajemnicą człowieka, który chciałby świata bez pamięci?