W Chinach od ponad 30 lat rodziny muszą stosować się do regulacji, które w Polsce nazywa się najczęściej „polityką jednego dziecka”…
Chińczycy mówią o jihua shengyu zhengce – „polityce planowania rodziny”, gdybyśmy chcieli to tłumaczyć dosłownie.
Po trzech dekadach od jej wprowadzenia dzietność w tym kraju wynosi 1,6 dziecka na kobietę, co oznacza, że potoczna nazwa jest myląca. Jakie były więc pierwotne założenia tego systemu kontroli urodzeń?
To była od początku bardzo kontrowersyjna polityka. Przyjęto ją w 1979 r. i dotyczyła przede wszystkim Chińczyków Han, czyli większości etnicznej. Mniejszości narodowe, których jest w Chinach według oficjalnych danych 55, a wśród nich Tybetańczycy i Ujgurzy, nie zostali objęci tymi ograniczeniami. Politykę planowania rodziny zaczęto wprowadzać bardzo restrykcyjnie, jak można się spodziewać po systemie autorytarnym. Skutki były druzgocące. Noworodki, głównie płci żeńskiej były wrzucane do studni i topione w rzekach. Później, na początku lat 80. zmodyfikowano nieco wymogi i na wsiach, na których najczęściej zdarzały się te drastyczne przypadki dzieciobójstwa, pozwolono rodzinom chłopskim na drugie dziecko, jeśli pierwsze było dziewczynką. Można więc mówić o pewnej liberalizacji, choć politykę utrzymano w mocy. Pod koniec lat 90. wpisano ją nawet do preambuły konstytucji. Kolejnymi grupami, które nie podlegały tym rygorystycznym wymogom stali się mieszkańcy Hongkongu, który powrócił do Chin w 1997 r., a także mieszkańcy Makao, nad którym Chiny przejęły zwierzchnictwo w roku 1999. Gdyby doszło do zjednoczenia Tajwanu z Pekinem, wtedy Tajwan też byłby zapewne z tej polityki wyłączony.
W jakich okolicznościach doszło do podjęcia decyzji o wprowadzeniu polityki planowania rodziny? Statystyki pokazują spadek dzietności na kilka lat przed jej wprowadzeniem w życie. Czy była więc konieczna?
Kiedy Chińska Republika Ludowa była proklamowana, w 1949 r. żyło tam około 450 mln do pół miliarda Chińczyków. Mao Zedong uważał początkowo, że im więcej dzieci się rodzi, tym lepiej. Jako przywódca nie wprowadzał więc żadnych ograniczeń. W 1957 r. rozpoczęto tzw. Kampanię Stu Kwiatów. Pod hasłem „Niech zakwita sto kwiatów, niech się ściera sto szkół myślenia” zachęcano do wyrażania konstruktywnej krytyki działań partii w debacie publicznej. Nawiasem mówiąc, akcja wymknęła się spod kontroli, krytyka przekroczyła oczekiwania i ci, którzy odważyli się na wyrażenie swojego zdania, często później za to płacili. Podczas tej kampanii pojawił się pewien demograf, Ma Yinchu, który jako pierwszy przeciwstawił się oficjalnie polityce zachęcającej do posiadania licznego potomstwa. Stracił oczywiście stanowisko, wyrzucono go z Uniwersytetu Pekińskiego. W swoich wypowiedziach przedstawiał scenariusze maltuzjańskie, twierdził, że trzeba ograniczać przyrost naturalny. Jednak Mao nie widział w wysokim przyroście nic złego, a inni politycy nigdy się nim nie zajmowali.