Artykuł ten stanowi trzecią, ostatnią część cyklu poświęconego Jerzemu Turowiczowi. Przedstawia on redaktora naczelnego „TP” jako twórcę i miłośnika kultury.
Jedną z pasji Jerzego Turowicza stanowiła kultura. Naczelny „Tygodnika Powszechnego” właściwie od zawsze był jej świadomym „konsumentem” – a od pewnego momentu także twórcą i obrońcą.
W tej swojej „konsumpcji” dzieł kultury bywał nienasycony. Interesowało go właściwie wszystko − i właśnie z powodu tej ciekawości mnóstwo czytał (jak sam mówił: „Czytam albo przynajmniej przeglądam kilkadziesiąt tytułów dzienników, tygodników, miesięczników w kilku językach”, a do tego dochodziły przecież namiętnie kupowane książki). Co więcej, znajdował również czas na „bywanie” i bardziej aktywne obcowanie z kulturą. Ks. Adam Boniecki, który mieszkał kiedyś u Turowiczów jako sublokator, opowiada, że „Jerzy wciąż chodził na jakieś imprezy, spotkania, wernisaże, seanse filmowe, spektakle, kabarety Piwnicy pod Baranami”. I robił to nawet wtedy, gdy był bardzo zajęty, kiedy goniły go rozmaite terminy i zobowiązania. Po prostu: krócej wtedy sypiał, bo tzw. życie kulturalne było dlań ważniejsze niż sen. Kiedyś – a zbliżał się już do osiemdziesiątki – siedział do późnej nocy przed telewizorem, żeby obejrzeć berliński koncert zespołu Pink Floyd. W podobnych okolicznościach – wspomina Boniecki – lubił powtarzać, że: „taka okazja się nie powtarza. Nie można tego stracić”.
Okazji zatem nie tracił: czytał, słuchał, oglądał, wybierając niemal zawsze to, co najlepsze. Z czasem jego gust i smak stawały się coraz bardziej wyrafinowane. Zdaniem nieżyjącego już Bronisława Mamonia, wieloletniego szefa działu kulturalnego „TP”, Turowicz doskonale „wiedział, co jest wartościowe, a co tandetne. (…) To, co było poniżej średniego poziomu, nie miało prawa do publikacji. Także kultura plastyczna Naczelnego, jego wiedza i znajomość sztuki, zabezpieczała pismo przed schlebianiem niewybrednym gustom czytelników”. Podobnie uważa Józefa Hennelowa: „W sztuce Jerzy był wierny sobie: w jego przekonaniu w »Tygodniku« nie mogło być miejsca na byle jaką sztukę plastyczną czy byle jaką poezję. (…) Źle odbierał dosłowność (…). Dla niego to było niczym za łatwa muzyka, której nie burzy żaden dysonans, a z cis-moll wynika gładziutki akord na końcu frazy. Turowicz potrzebował właśnie tego dysonansu, skrzywienia, kontrakordu”.
Na sztuce – wszelkiej sztuce! – znał się świetnie. Dowodem na to może być opublikowany w tym numerze „Znaku” esej sprzed lat kilkudziesięciu O nowoczesności w sztuce, w którym autor przyznaje się m.in. do tego, że jest miłośnikiem twórczości Pabla Picassa. Taka ocena w ustach polskiego publicysty katolickiego wtedy, w latach 50. minionego wieku, mogła budzić zdumienie. I czasem rzeczywiście je budziła. Sam Turowicz wspominał kiedyś o reakcji kard. Adama Sapiehy na zamieszczenie w „Tygodniku Powszechnym” reprodukcji abstrakcyjnych Koników pędzla Marii Jaremianki: „Ktoś uznał, że malarstwo abstrakcyjne jest wynikiem ewidentnych wpływów »bolszewickich«, i napisał donos do Metropolity. (…) Poszedłem do Sapiehy, powiedziałem mu, co myślę o sztuce współczesnej i o niechęci bolszewików do abstrakcji. Przyjął to do wiadomości i nigdy więcej do sprawy nie powracał”.