„Nie ma żadnej możliwości, by sprawdzić, która decyzja jest lepsza, bo nie istnieje możliwość porównania”.
Milan Kundera, Nieznośna lekkość bytu
„A więc nie opisujesz tego, co widzisz? Tylko to, co, jak to określiłeś, się dzieje?” – to pytanie kieruje do chłopca prowadzącego okrętowy dziennik podróży jeden z bohaterów powieści Widok z Castle Rock, którą Alice Munro napisała w 2006 r. (wydanie polskie – 2011). Proza ta – podobnie jak przełożone dotychczas na język polski Uciekinierka (2010), Kocha, lubi szanuje… (2011) i Zbyt wiele szczęścia (2011) – jest zbiorem opowiadań. Twórczość Munro to bowiem powieści rozpisane na opowiadania: swoje narracje autorka składa zazwyczaj z odrębnych historii, splecionych jednak tak precyzyjnie, że tworzą one spójną, wieloznaczną całość. Widok… jest przy tym najmniej typową (bo najbardziej przypominającą klasyczną powieść) z wydanych w Polsce książek kanadyjskiej pisarki. To fabularyzowana narracja rodowa, literacka wariacja, w której Munro przedstawia losy własnej rodziny, począwszy od XVIII w. Tworzące sagę opowiadania są jednak obszerniejsze niż te, które odnaleźć można w trzech wspominanych wyżej zbiorach. Cóż zatem – w planie najogólniejszym – łączy te książki? Po pierwsze, miejsce akcji oscylujące zwykle pomiędzy surowym, purytańskim Ontario a nowoczesnym, kipiącym życiem Vancouver. Po drugie, wyprowadzanie opowieści z sytuacji najprostszych, zwykłych, wręcz banalnych. Historia drwala, uratowanego przed śmiercią w lesie przez żonę, losy wybitnej matematyczki, która porzuca karierę akademicką dla miłości, perypetie ludzi, którzy próbują ułożyć sobie życie po śmierci najbliższych – z tych prostych ściegów pisarka szyje literaturę najwyższej próby. Po trzecie wreszcie, metoda opowiadania, którą najlepiej obrazuje przywołane na początku pytanie: Alice Munro nie opisuje bowiem po prostu tego, co widzi. Autorka Uciekinierki transponuje rzeczywistość do jej esencji, którą wyciska niczym cytrynę, i dopiero tak przyrządzony ekstrakt przesącza przez filtr literacki. To, co najistotniejsze, dzieje się między targanymi niepewnością bohaterami, nierzadko bezsilnymi wobec losu i siebie. Wydana niedawno w Polsce wczesna proza Munro Za kogo ty się uważasz? jest doskonałą ilustracją idiomatycznego stylu autorki i mocnym – doprawdy mocnym – argumentem przeciwko ortodoksyjnym piewcom wyższości tradycyjnej powieści nad opowiadaniami.
Świat przyczajony w półsłowach
Granica między tak często pogardzanym short story a nobilitującą podobno novel w Za kogo ty się uważasz? bywa jednak bardzo płynna: osobne historie bezszelestnie przeobrażają się tu w „pełnometrażową” powieść. Jej główną bohaterką jest Rose, którą poznajemy jako dziewczynkę mieszkającą z ojcem, macochą i przyrodnim bratem w ubogiej dzielnicy miasta. Już pierwsze opowiadanie tomu wprowadza nas w charakterystyczny, pęczniejący od podskórnych napięć świat prozy Alice Munro. Relacje Rose z macochą Flo nie są najlepsze, srogi ojciec pozostaje pod wpływem tej drugiej, dlatego niewiele trzeba (nic właściwie), by wymierzył córce sprawiedliwość – tytułowe Królewskie lanie. Jeśli istnieją teksty, które wypadają z rąk, gdy je czytamy, które przejmują do szpiku kości i nie dają spokoju jak bolący ząb, to otwierające Za kogo ty się uważasz? opowiadanie do nich należy. Ojciec tłucze swoją córkę bez litości. Flo błaga, żeby przestał. Rose jest rozpaczliwie bezbronna. Wszystko rozgrywa się przy szczelnie zamkniętych drzwiach rodzinnego sklepiku.